GW-Krakow-Kasper- Miasta to nie tylko ludzka infrastruktura: drogi, budynki, tramwaje, koleje. Nowoczesne myślenie uwzględnia tak zwane korytarze ekologiczne, których sieć przenika nasze miasta, ale ciągle wiemy o niej bardzo mało. Żeby to zadziałało, potrzebujemy stworzyć lokalne centra edukacji ekologicznej. Rozmowa z Kasprem Jakubowskim, architektem krajobrazu. - W Polsce mamy podejście weekendowe: żeby spotkać się z naturą, trzeba wyjechać za miasto. Wystarczy spojrzeć na korki samochodowe w Ojcowskim Parku Narodowym albo tłumy na krokusach w Tatrach. A przecież Kraków jest przyrodniczą perełką na tle miast europejskich.

Aleksander Gurgul: Co brzmi gorzej: „samosiejka" czy „chaszcze"?

Kasper Jakubowski: W obu jest bardzo negatywny ładunek emocjonalny.

Po wejściu w życie „lex Szyszko" stały się słowami-wytrychami, którymi prywatni właściciele posesji usprawiedliwiają wycinki drzew.

– Nieużytki zmorą Krakowa – często spotykam się z takim twierdzeniem, m.in. w nagłówkach niektórych gazet. Ludzie nie doceniają wartości przyrody, która rozwija się samoistnie w naszym najbliższym otoczeniu. Inaczej postrzegają łąki poza miastem, a inaczej w mieście. To wynika z niskiej świadomości ekologicznej. Jeśli już rozumiemy, że jakieś gatunki wymagają ochrony, to nie rozumiemy zachodzących wokół nich procesów. Kolejna sprawa to ekologia miasta. W wymiarze globalnym wzrasta rola miast w ochronie przyrody, a co za tym idzie – wzrasta rola terenów zieleni nieurządzonej.

W Polsce mówimy na nie „ugór". Kolejne deprecjonujące określenie.

– Te ugory traktujemy bardziej jako rezerwę pod inwestycje. A na zachodzie Europy wręcz przeciwnie – jako rezerwę pod nowe parki.

Gdzie tak się dzieje?

– W Londynie, Paryżu, Antwerpii, ale też w mniejszych miastach. Te nowe kategorie parków – ekologicznych –wyszły z fazy eksperymentalnej i stały się praktyką w planowaniu miejskiej zieleni.

(...)

Dziś dzieci uczą się o przyrodzie przede wszystkim w zamkniętych salach.

- A w takim Londynie powszechnym jest prowadzenie zajęć właśnie w ośrodkach przy obszarach cennych przyrodniczo. Dzieci wychodzą na zewnątrz, uczestniczą np. w koszeniu łąk i trzcin. Tłumaczy im się, że sukcesję przyrody można zaakceptować albo ją kontrolować i tym samym ochronić łąkę przed zarastaniem, tak by nie stała się za chwilę lasem. Dzieciaki łowią też w bagnach i stawach, by zobaczyć, jaki świat żyje pod wodą. Z jednej strony odchodzi się od suchej wiedzy, z drugiej jest to przeciwwaga dla disneylandyzacji przyrody. Bezpośredni kontakt z przyrodą ułatwia potem rozmowy z dziećmi w domu, np. o śmierci i przemijaniu, logice życia, budowaniu relacji czy ludzkiej współodpowiedzialności. To, co sam odkrywam, idąc z dziećmi na spacer, to „małe Puszcze Białowieskie" w miastach i ich otoczeniu: zagajniki, uroczyska, niezagospodarowane enklawy leśne z dużą ilością martwego drewna. Tam można dzieciakom pokazać ważne dla środowiska procesy naturalne.

W Polsce mamy podejście weekendowe: żeby spotkać się z naturą, trzeba wyjechać za miasto. Wystarczy spojrzeć na korki samochodowe w Ojcowskim Parku Narodowym albo tłumy na krokusach w Tatrach. A przecież Kraków jest przyrodniczą perełką na tle miast europejskich. Mamy tu choćby siedliska rzadkich motyli – modraszków. A my w ogóle nie znamy dziedzictwa przyrodniczego naszego miasta. Dlatego skupmy się na tym, by mieszkańcom to pokazać na rozproszonych terenach w całym mieście.

 

Fragment wywiadu jaki ukazał się w krakowskim wydaniu Gazety Wyborczej (26.05.2017). Całość dostępna tu: http://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,21864958,dzikosc-w-miescie-potrzebujemy-jej-jak-czystego-powietrza.html