Urokliwa miejscowość - Kazimierz Dolny, położone jest nad najbardziej wysuniętym na wschód zakątkiem Wisły. Niegdyś żyjące własnym rytmem miasteczko - stało się modnym miejscem, gdzie miło i beztrosko spędzają czas różnorodni turyści. I tak, niektórych zachwyca bogactwo kulturowo - historyczne tj.: ruiny zamczyska, baszta, spichlerze, majestatyczne świątynie czy bogate kamienice. Inni przyjeżdżają tu, by odpocząć w zaciszu pięknej przyrody Kazimierskiego Parku Krajobrazowego wśród wąwozów. Czy Kazimierz naprawdę jest enklawą spokoju i harmonijnej egzystencji? Okazuje się, że nie.

Działalność ludzi rządzących Kazimierzem niekiedy wzbudza rozgoryczenie i wzburzenie wśród miejscowej ludności. Rzecz szczególnie odnosi się do sytuacji, w których dochodzi do łamania prawa za przyzwoleniem władz.Wobec takich faktów Kazimierzanie nie pozostają obojętni, pisemnie protestują, lecz z różnym skutkiem.

Puszcza Białowieska nieprzerwanie istnieje od ponad 8 tysięcy lat. Pierwotnie był tu las liściasty, rosły dęby, graby, lipy, wiązy, jesiony i klony. Później w wyniku ochłodzenia klimatu wkroczył świerk. Przez tysiąclecia kształtowały się tutaj procesy ekologiczne, charakterystyczne dla lasów naturalnych, drzewa osiągały maksymalne rozmiary. Puszcza Białowieska jest dzisiaj jedynym w Europie naturalnym, mieszanym lasem nizinnym o imponującej różnorodności biologicznej.

W Puszczę wpisane są dzieje człowieka, począwszy od epoki neolitu. Około 600 roku po Chrystusie wokół Puszczy pojawili się Słowianie, w XIV wieku po unii polsko litewskiej pierwotny las był miejscem polowań królów polskich, książąt litewskich a w okresie rozbiorów - carów Rosji. Podczas I wojny światowej nasiliła się eksploatacja puszczańskich lasów i postępujący proces ich degradacji.

Na łamach Dzikiego Życia od pewnego czasu pojawiają się artykuły dotyczące bioregionu. Przyznam, że początkowo onieśmielały mnie tytuły jak i nazwiska znawców tematu i nie sądziłem abym w tym gronie mógł się kompetentnie wypowiedzieć, jednak w końcu przełamałem niezdecydowanie i postanowiłem skreślić tych kilka zdań na temat tego, czym według mnie jest bioregion. Zwłaszcza, że wiele z przeczytanych tekstów ma dla mnie charakter dysputy akademickiej, tymczasem rzeczywistość wydaje się o wiele bardziej złożona, choć w swej istocie bardzo prosta. Z pewnością jednak nie daje się "zakuć" w ciasne definicje i formułki. Taką właśnie sztuczną definicją jest dla mnie termin bioregion. Bo kto wie, co to jest ów bioregion, poza tymi, którzy się nim zajmują? Cała masa ludzi żyjących na pewnym obszarze uznawanym za bioregion wcale o takiej nazwie nie słyszała (mówiąc o bioregionie przypomina mi się jak to przez wiele lat Indianie nie wiedzieli ze są nazywani Indianami). Możnaby zastąpić bioregion bardziej rozpowszechnionym i znanym terminem "mała ojczyzna", ale dziś ojczyzną "wycierają sobie" usta wszyscy, od tych, którzy nazywają siebie patriotami, do tych, którzy dla dobra ojczyzny ją samą sprzedają. Dlatego sądzę, że dobrze będzie użyć słów "rodzinna ziemia: czy "dom" pojmowany rzecz jasna nie jako budynek, ale jako pewna większa przestrzeń, rozpatrywana również w aspekcie czasowym. Czym zatem jest dom, który można utożsamiać z bioregionem dla mieszkańca podzamojskiej wioski?

Po drodze do lasu prawie zawsze obok niego przechodziłem. Początkowo nie wiedziałem, że jest tam cmentarz. Ot, duża grupa drzew wśród pól, okolona zwarta gęstwiną krzewów, przez którą nie widać było rozsypujących się nagrobków.

Dopiero po pewnym czasie, myszkując w terenie w poszukiwaniu stanowisk odpowiednich dla pójdźki, przypomniałem sobie o tym miejscu.

Pamiętam dziwne uczucie, które mnie ogarnęło, gdy pierwszy raz tam wszedłem. Cisza. Nie usłyszałem głosu żadnego ptaka. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegłem był stary drewniany krzyż oparty o pień sędziwego kasztanowca. Na krzyżu przybite ręce Chrystusa, gdyż cały tułów metalowej postaci naszego Pana odłamał się od rąk i osunął na dół. Smutny widok.

Dochodzą mnie czasami, coraz zresztą częściej, głosy o planach wzniesienia na szczycie jakiegoś wzgórza ogromnej wielkości krzyża. Mowa niekiedy o wierzchołkach wciąż jeszcze - na szczęście - dziewiczych, niemal nieskażonych ludzką obecnością. Wieści takie nieodmiennie wzbudzają u mnie smutek, wywołują też refleksję nad rolą sacrum w naszym życiu, nad tegoż sacrum pojmowaniem.

Współistnieją obok siebie od dawien dawna. Pierwsze cywilizacje ukonstytuowały się właśnie nad rzekami. Na Dalekim Wschodzie - cywilizacja chińska, Khmerowie, Hindusi. Cywilizacje w dolinach rzek Tygrys i Eufrat w Mezopotamii, gdzie podobno był biblijny Raj, czy cywilizacja egipska, której istnienie zależało od wylewów Nilu. Nad rzekami człowiek najwcześniej się osiedlał. Tam z uwagi na łatwy dostęp do życiodajnej wody zakładał swoje domostwa. Rzeka dostarczała mu pokarmu, dawała darmowy transport. W widłach rzek na, dodatkowo otoczonym fosą wzniesieniu, człowiek zakładał grody, warowne zamki. Czuł się tam bezpiecznie. Był zależny od rzeki. Czcił ją, jak np. Hindusi - Ganges. Wiedział, że to ona nad nim panuje, a nie na odwrót.

O wąwozie, proboszczu i cmentarnych śmieciach...

Klementowice to miejsce o malowniczej scenerii, gdzie wśród lekkich wzniesień wije się niepozorna rzeczka granicząca z gospodarstwami i polami uprawnymi na przemian. Wioskę tą kiedyś upodobali sobie Julian Ursyn Niemcewicz i Ignacy Potocki, którzy - jak przystało na godziwych obywateli - dbali o dobry wizerunek wsi. Nad tą polską wsią wznoszą się dwie wieże neogotyckiego kościółka, nieodparcie kojarzącego się z racji swego położenia, z klasztorem jasnogórskim. Kościółek z oddali zachęca wyniosłością swych wież do nawiedzenia świątyni. Nie opodal przybytku pańskiego rosną prastare drzewa: jasion oraz buk, dumnie i wytrwale strzegące ponad stuletniej plebani. Za kościołem ciągnie się atrybut lubelskiej przyrody - piękny, lessowy wąwóz, jeden z nielicznych na terenie tejże parafii.

Podróż do Kalwarii Pacławskiej nie jest trudna. Wystarczy dojechać do Przemyśla a stąd przez ostatnie 25 km drogę wskazują dobrze ustawione drogowskazy, ale podróż do Kalwarii Pacławskiej zawsze jest wyjątkowa. Tutaj nie można "wstąpić po drodze" tutaj zawsze trzeba jechać "specjalnie".

Droga prowadzi do klasztoru i... dalej jest już tylko dobrze z góry widoczna granica państwowa polsko-ukraińska oraz tereny projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. "Każda droga prowadzi do świątyni" - jak w słynnym filmie Abuładze pt. "Pokuta".

Pierwsze wzmianki o wiosce położonej w malowniczej dolinie rzeczki, zwanej Marianką, pochodzą jeszcze z końca XIV wieku. Podobno nazwa wsi pochodzi od tego, że zanim jeszcze w dolince powstała wieś, były tam bagna, na które matki zabraniały chodzić dzieciom, mówiąc, aby tam "nie łaziły". Nie wiadomo ile w tym prawdy, prawdą jest jednak bez wątpienia, iż w 1578 roku Łaziska miały już swoją cerkiew. W I Rzeczpospolitej Łaziska stanowiły punkt graniczny północno-zachodniego kąta województwa bełskiego. W drugiej połowie XIX wieku posiadały już młyn wodny (według innych źródeł nawet dwa), oraz szkółkę początkową jednoklasową, ogólną. We wsi mieszkało 277 osób, z czego grubo ponad połowę (154 osoby) stanowili prawosławni.

Od wczesnego dzieciństwa to był mój las. Tak go w myślach nazywałem - mój las. Od kiedy mały modrzewiowy lasek nieopodal wsi "nie wystarczał" na podchody, dziecięca ciekawość zapędziła mnie pod te cieniste korony. Wnętrze tego lasu wyglądało jak mroczny romański kościół w którym z rzadka tylko przebijało słoneczko przez korony drzew jak przez wąskie okienka. Las był wielki, ciemny, lecz mimo że wywoływał lęk przecież lubiłem tam chodzić i robiłem to coraz częściej. Z biegiem czasu mimo, iż tak wielki, poznałem go jak przysłowiową "własną kieszeń". Znałem w nim wszystkie duże gniazda. Wiedziałem w którym jest lęg myszołowa a w którym jastrzębia. Znałem miejsca, gdzie lęgły się drozdy, gdzie rosły widłaki i gdzie można spotkać orzesznicę. Z dziecięcym zapałem potrafiłem nieraz godzinami czatować na chwilę, gdy zmieniają się w dziupli wysiadujące dzięcioły czarne. Potrafiłem wiele czasu poświęcać na obserwowanie karmiącego dzięcioła dużego. Trwałem nieporuszony mimo kłujących bezlitośnie komarów i wszędobylskich mrówek.

Człowiek jest mały wobec potęgi Natury - słaby, bezbronny, skazany na choroby i śmierć. Od momentu pojawienia się na Ziemi próbuje rozwiązać tajemnicę życia i uchronić się przed strasznym, które czyha na każdym kroku. Nie ma miejsca bezpiecznego. Wszędzie mogą dopaść człowieka złe moce. Czy jest na nie sposób? Czy można zmierzyć się i zapanować nad Naturą?

Stara drewniana chałupa w podzamojskiej wsi, z jedną - zachodnią - ścianą pozbawioną szalunku, właściwie nie wiadomo dlaczego. Ale większość chat w mojej wsi, tych starych chat tak właśnie wygląda. Pierwotnie pomalowane były na różne odcienie brązu, dziś już tylko niektóre zachowały ten kolor, ale zachodnia ściana zawsze świeci białością.

Najbiedniejszy w zjednoczonej Europie, ale jakże piękny region Wyżyny Lubelskiej. Tu ziemia porozcinana lessowymi wąwozami, dzikimi rzekami  rodzi piękne sosny, jodły i buki. Tu Królowa Polskich Rzek prowadzi tysiące ptasich rodzin, tu Bug meandruje granicą państwa. Tu przyjeżdżają miliony odkrywców Polski, gdzie słońce wschodzi nad wzniosłymi przybytkami modlitwy, kościołami, cerkwiami, synagogami, zamkami i pomnikami poległych. Krajobraz Lubelszczyzny to wiecznie kwitnące sady, kolorowe łąki, złociste łany zbóż. Piękno stworzone przez Boga, Przyrodę i Człowieka jest bezcennym darem, o którym należy mówić i którym należy się dzielić.

Otaczały wielką falista powierzchnią wioskę, w której się wychowałem. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego - wszystkie takie same. Zagony i miedze, zboża i miedze, pastwiska i miedze. Różnią się chyba tylko rodzajem plantacji. Dla obcego może tak, dla przyjezdnego, zapewne tak, ale nie dla swoich. Swoi znają charakter każdego pola. Nazywają je odpowiednio do tego charakteru. Nazwy te są przekazywane synom przez ojców, wnukom przez dziadków, a ci wnukowie przekażą je dalej jeszcze - swoim wnukom. Takie choćby pola "na krzaku".

Zapraszamy do odwiedzenia szlaku św. Brata Alberta Chmielowskiego, biegnącego wśród pięknej przyrody Południoworoztoczańskiego Parku Krajobrazowego. Zaczyna się w Horyńcu, przy klasztorze Franciszkanów i biegnie obok leśnej kapliczki "na źródełkach", przez piękne lasy i wąwozy do Werchraty.

Albertyńskie pustelnie zaczęły powstawać od 1891 r. Jak mówił o nich Brat Albert: "Mieszkamy w najpiękniejszym zakątku Polski, napawamy się czarownymi widokami, oddychamy najzdrowszym powietrzem w nagrodę za to, że w najgorszych warunkach służymy najnieszczęśliwszym bliźnim". Najbardziej znana pustelnia powstała w Tatrach. Wędrując szlakiem z Kuźnic w kierunku słynnego Giewontu, czy Czerwonych Wierchów, z lewej strony odnajdziemy mały ogródek, zlewający się prawie z tatrzańskim lasem. Tam źródełko, w głębi drewniana chatka i niewielki, również drewniany, klasztor z kapliczką. To Kalatówki.

Prypeci zaczarowana krasa
Barwy łąk, lasy, błękitna gładź jezior
Ludzie, chyba nie mamy prawa
zabrać tego przyszłym pokoleniom?

Regionalny Park Krajobrazowy "Prypeć-Stochód", jest położony na terytorium Ukrainy, w jej północno zachodniej części, na granicy z Białorusią. Oddalony jest nie więcej niż 100 km od granicy z Polską, na wschód od Rezerwatu Biosfery "Polesie Zachodnie", z którym fizjograficznie jest połączony. Park leży także w ważnym korytarzu ekologicznym Bug-Prypeć. Administracyjnie teren Parku położony jest na terenie dwóch obwodów: Wołyńskiego i Równieńskiego. Całkowita powierzchnia parku wynosi 44 958 ha(22 628 ha w obwodzie Wołyńskim i 22 330 ha Równieńskim) Pod względem rzeźby terenu, stosunków wodnych oraz typów siedlisk i szaty roślinnej zbliżony jest do podobnych terenów w Polsce - Polesia Lubelskiego z Pojezierzem Łęczyńsko-Włodawskim.

Bug jest nasza graniczną rzeką. Źródła jej znajdują się na Ukrainie około 60 km na wschód od Lwowa, gdzieś pomiędzy maleńkimi wioseczkami Wierchobuż i Trójstaniec. Od tego miejsca Zapadnyj Bih, jak nazywają go Ukraińcy, płynie nieprzerwanie na północny zachód uparcie dążąc do polskiej granicy. Bracia Ukraińcy nie dbają o rzekę. Po drodze Bug jest zasilany przez Pełtew, wnoszącą wraz ze swymi wodami nieprzyjemny prezent, w postaci cuchnących ścieków od dawnego polskiego miasta Lwowa. Tak "ubogacony" toczy swe wody dalej zbierając kolejne ładunki ścieków z Czerwonogrodu i Sokala. W okolicach Dobrotworu na drodze wartkiego jeszcze prądu staje zapora, rzeka przemyka nad nią, woda zdoła, ale ryby i inne stworzenia w niej żyjące - nie. Nie upłynie kilkunastu kilometrów, a tu nowa zawada. Zapora koło miejscowości Sosniwka, ta również jest bez przepustów dla ryb. W rejonie dawnego majątku Świeżawskich - Gołębie, Bug staje się graniczną rzeką pomiędzy Polską a Ukrainą. Teraz omywa leniwym nurtem czarnoziemy Hrubieszowszczyzny i Wołynia.

Zawsze czułem do nich wielki sentyment i szacunek. W okresie mego wczesnego dzieciństwa tyle ich było w mojej rodzinnej wiosce i okolicach.

Pamiętam wielką lipę rosnącą w przyszkolnym parku. Kiedy byłem w "zerówce", chodziłem tam z całą klasą i tańczyliśmy wokół jej potężnego pnia. Często siadałem pośród jej wielkich napływów korzeniowych i zamykając oczy wyobrażałem sobie, ze siedzę u stóp potężnego mahonia, gdzieś w lesie tropikalnym. Często przychodziliśmy pod tę lipę wraz z kolegą, aby w jej wypróchniałej dziupli zobaczyć "puchacza", którym był nasz pospolity puszczyk. Pamiętam naszą radość, gdy którejś wiosny ujrzeliśmy na dnie dziupli cztery białe jajka naszego "puchacza". Albo później, gdy obserwowaliśmy młode puszczyki - puchate kule pierza, wyglądające jak wielkanocne kurczaki, z tą tylko różnicą, że były białe. Poczciwa stara lipa do dziś służy puszczykom za mieszkanie.

Kiedy spojrzeć na mapę Polesia Zachodniego widać, że dominują na niej dwa elementy. Pierwszy z nich to lasy, które zieloną plamą pokrywają znaczną powierzchnię. W zachodniej części Pojezierza Łęczyńsko–Włodawskiego są rozczłonkowane, a im bardziej na wschód, tym bardziej zwarte. Na Polesiu Brzeskim tworzą już niemal jednolity kompleks z rzadka tylko poszatkowany siecią rzek i kiepskiej jakości dróg. Wśród tej soczystej zieleni jak wielki, błękitny wąż wije się Bug, wymykając się z objęć łęgom, które zwłaszcza po stronie wschodniej nieprzerwanym pasem porastają jego brzeg. Liczne, nierównomiernie rozmieszczone jeziora skrzą się błękitem w gęstwinie poleskich lasów, niczym szafiry zgubione przez wędrującego ze Wschodu kupca. I tutaj pewna prawidłowość. Na zachód od Bugu jezior jest więcej (wg prof. Wilgata - 68) jednak są stosunkowo niewielkie i skupione na małym obszarze. Zaś na wschód od tej rzeki jest ich mniej ale rzuca się w oczy ich wielkość. Od miejsca gdzie zbiegają się granice trzech państw: Polski, Białorusi i Ukrainy rozciąga się na wschód Pojezierze Szackie - kraina wielkich jezior Polesia.

Gdzieś na wschodzie Polski, pomiędzy Wieprzem a Bugiem, w dorzeczu Wolicy, Wojsławki i Siennicy rozciąga się kraina Działów Grabowieckich. Jest to garb skał górnokredowych pokrytych grubą warstwą lessu. Less ten podlegał przez tysiąclecia systematycznemu żłobieniu przez wspomniane rzeki i ich niewielkie dopływy. W wyniku tego kraina ta poprzecinana jest dolinami rzek i tzw. suchymi dolinami, co nadaje jej formę działów, czy grzęd. Nie wszędzie panuje jednak less, na skarpach dolin zwłaszcza po dużych ulewach bieleje wapienna opoka, zaś w samych dolinach spotkać można gleby torfowe i murszowe.