Gdzieś na wschodzie Polski, pomiędzy Wieprzem a Bugiem, w dorzeczu Wolicy, Wojsławki i Siennicy rozciąga się kraina Działów Grabowieckich. Jest to garb skał górnokredowych pokrytych grubą warstwą lessu. Less ten podlegał przez tysiąclecia systematycznemu żłobieniu przez wspomniane rzeki i ich niewielkie dopływy. W wyniku tego kraina ta poprzecinana jest dolinami rzek i tzw. suchymi dolinami, co nadaje jej formę działów, czy grzęd. Nie wszędzie panuje jednak less, na skarpach dolin zwłaszcza po dużych ulewach bieleje wapienna opoka, zaś w samych dolinach spotkać można gleby torfowe i murszowe.



To teren pogranicza. Obszar ten przez wieki zamieszkiwany był tak przez ludność polską jak i rusińską (były to zachodnie rubieże słynnych Grodów Czerwieńskich). Pozostałością po zgodnym współistnieniu różnych nacji i religii są kościoły i cerkwie oraz cmentarze katolickie, prawosławne, a także wojenne cmentarze austriackie. Dawniej prawosławni i katolicy wspólnie szli na Mszę Świętą, jedni do cerkwi, drudzy do kościoła. Po ostatniej wojnie współistnienie to, jak i cała struktura narodowościowa, zostało diametralnie zmienione. Dziś funkcjonuje tutaj tylko jedna cerkiew.

To moja rodzinna ziemia.

Czy to dlatego, że less jest tu bardzo żyzny, czy może z powodu wysokiego położenia Działów Grabowieckich i ich nasłonecznienia, teren ten "upodobały" sobie buczyny. I to buczyny, rzekłbyś z charakterem. W którąkolwiek stronę by się nie oddalić, czy to na wschód czy zachód, czy na północ - rosną lasy sosnowe, co najwyżej mieszane. Nawet na południu buczyna zaczyna się dopiero na Roztoczu - zaś tutaj panuje niepodzielnie. Ale cóż to za drzewa - najdorodniejsze okazy, które nawet na Roztoczu i w Bieszczadach nieczęsto się widuje. Smukłe, gonne strzały o wysokości nawet 30 metrów. Grube, stalowe pnie o obwodzie prawie trzech metrów. Buczyna indywidualistka. Kiedyś chciano podsadzać pod nią jodłę, bo to wszak zdaniem mądrych leśników i naukowców, buczyna najbliższa typowi karpackiemu. Zatem jakże to tak bez jodły i jaworu? Około 200 km stąd na zachód na tej samej szerokości, w Krainie Gór Świętokrzyskich, jodła zgodnie rośnie wespół z bukiem tworząc piękną puszczę opiewaną przez Stefana Żeromskiego. Zatem i tutaj rosnąć niechybnie powinna, ożywiając w zimie soczystą zielenią szaro-stalowe pnie starych buków. Nic z tego. Małe cherlawe sadzonki jodełki nie chciały rosnąc choć "leśni" troskliwie chuchali i dmuchali na nie. Jodła nie rosła zadając kłam naukowym teoriom i pracowitym zabiegom leśników. Jakby wiedziała, że nie tu jej miejsce - to królestwo buków, gdzie ona wkraczać nie powinna.

Innym znów razem, w dobie wielkich planów, inwestycji, ujarzmiania natury zrodził się w głowach leśników plan adekwatny do ogólnie panujących trendów. Trzeba zrobić coś wielkiego, przynajmniej na skalę gminy i na miarę czasów. Plantację tzw. papierówki, czyli miękkich gatunków drzew wycinanych na papier. Chory plan natychmiast wprowadzono w życie. Najpierw do pracy zabrali się drwale. Weszli w piękny bukowy drzewostan, gdzie ręka niekompetentnego decydenta beztrosko wykreśliła obszar pod nową plantację. Piękne stare kilkudziesięcioletnie, a nieraz i ponad stuletnie olbrzymy padały jeden po drugim. Wielkie Żniwa w pełni. Z biegiem czasu tam, gdzie rósł mroczny i chłodny las bukowy, gdzie wilgoć przenikała organizm człowieka i grzyba, zostały tylko świecące pniaki. Powalone olbrzymy "krwawiły" sokiem spijanym chciwie przez leśne żuki. Jednak łatwo się nie poddają. W plątaninie korzeni i karpy trudno jest nawet wbić łopatę, by zasadzić nowe drzewko. Teraz w ruch idzie najcięższy sprzęt. Wielkie pługi i urządzenie słusznie zwane "szatanem leśnym", gdyż robi w lesie istotnie diabelskie spustoszenie. Powyrywane z ziemi niczym wielkie, zdrowe zęby pniaki bukowe leżą na potężnych wałach. Teraz można zanieść na to bobrowisko nowe życie, posadzić młode drzewa: topole, brzozy, osiki. A co by im się dobrze rosło, należy je odżywić. Dalejże więc sypać nawozy i inne chemiczne świństwa. Ale tu znów zaskoczenie. Mimo komfortowych warunków "papierówka" nie chce rosnąć, mimo prostych, równych rządków, kosmicznej wręcz ilości nawozów sztucznych - nie ma gładkich i gonnych pni. Jest już w wieku rębnym, ale nie ma czego wycinać. Te zarośla groteskowo powykrzywianych drzewek trudno nawet nazwać plantacją. Koń by się uśmiał. Może dlatego miejsce to nazwano Kobyla Łoza.

Buczyny na Działach Grabowieckich zaskakiwały swą oryginalnością również botaników. Oto bowiem w runie tych lasów rośnie zawilec gajowy, przylaszczka, miodunka, zawilec żółty, śledzienice, złoć, rutewka, konwalijka dwulistna i konwalia majowa, a nie np. żywiec czy żywokost, jak Pan Bóg przykazał im rosnąć w każdej buczynie. Nad anomalią tą od dawna łamali sobie głowę botanicy i fitosocjolodzy, starając się to tłumaczyć krańcowym zasięgiem tych formacji roślinnych, to znów warunkami glebowymi i klimatycznymi. Jeden z nich dał nawet za wygraną i stworzył dla tych buczyn osobną nazwę Fagetum zamosciensis. Jednakże większość geobotaników uznała to za zbyt daleko idące wyróżnienie i zespół ten nie wszedł do ogólnie obowiązującej nomenklatury.

W 1995 roku, specjalnie dla ochrony malowniczego krajobrazu zachodniej części Działów Grabowieckich, jak również buczyn na granicy zasięgu i innych cennych zbiorowisk roślinnych, powołano Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Chronione elementy doskonale oddaje logo Parku, na którym widnieją faliste działy, na nich lasy bukowe, zaś na pierwszym planie owocująca gałązka buka z bukwią. Park wraz z otuliną ma powierzchnię 47.967 ha. Dla ochrony najcenniejszych buczyn planowano utworzenie pięciu leśnych rezerwatów przyrody: "Głęboka Dolina", "Łaziska", "Pańska Dolina", "Zabytów" i "Drewniki". Do dziś powołano tylko ten pierwszy, ale myli się ten, kto sądzi, że w pozostałych las (a raczej leśnik) czeka spokojnie na ochronę rezerwatową.

Oto w planowanym rezerwacie "Łaziska" dokonano zrębu zupełnego na powierzchni kilkunastu arów po to, by założyć tam szkółkę buka, co wydaje się być absurdem, gdyż w okolicznym lesie na wiosnę, gdy młode siewki wykiełkują, można je wręcz kosić bo są gęste jak trawa. Buczyna ta jest tak żywotna i tak doskonale się odnawia, że nie potrzebuje żadnych szkółek, a wręcz odwrotnie, można z niej pozyskiwać doskonały materiał sadzonkowy dla zalesiania innych terenów.

Buczyny te od dzieciństwa traktowałem jak swoje. Kiedyś nawet nie potrafiłem określić dlaczego. Bardziej czułem niż wiedziałem. Dziś i czuję i wiem. Wzrastałem razem z nimi. Patrzyłem na to jak z roku na rok zarastają leśne polany, jak ściana lasu przesuwa się po nie użytkowanych przyleśnych polach. W innym znów miejscu wielkie, stalowe olbrzymy padały ścięte przez drwali i choć wówczas na dno lasu wpadały urokliwe snopy światła i tworzyła się nowa piękna polana, mnie było jakoś smutno. To tutaj jako dziecko pobierałem pierwsze lekcje botaniki, zoologii i ekologii wprost od Natury, bez żadnego nauczyciela.

Zrozumiałem, że las to nie tylko drewno, grzyby czy słodkie maliny, ale to przede wszystkim miejsce życia roślin i zwierząt. Poznawanie tego życia dostarczało mi nieopisanych wrażeń. Podglądanie ptaków karmiących młode, tropienie borsuka czy lisa, albo choćby próba rozpoznawania roślin rosnących w runie, to przeżycia pierwszego, dziewiczego kontaktu z Przyrodą. Tutaj też zdobywałem pierwsze "szlify" ochroniarskie, które cenię sobie na równi z pięcioma latami studiów ochrony środowiska. Pierwsze skrzynki lęgowe dla ptaków (bądź też niezamierzenie dla ssaków) tu właśnie zawieszałem, także pierwsze karmniki. Las ten fascynował mnie też z innych względów. Oto zawsze mijałem stojący na jego skraju drewniany krzyż, albo potężnego buka z wyciętymi pewnie jeszcze w czasie wojny literami ruskimi. Zawsze dumałem wtedy, kto i kiedy postawił krzyż czy wyciął litery i żałowałem, że drzewa nie umieją mówić.

Dziś ten las staje się jeszcze bardziej mój, bo maleńka jego część jest moją prywatną własnością, tak po ludzku. Ten niewielki skrawek w nim to nie tylko drzewa, które znałem z dzieciństwa, ale to też scheda, spadek po matce, która miała to po swoim ojcu, a ten po swoim. To taka ciągłość, korzenie rodzinne i duchowe. Dziś wchodząc do lasu czuję się trochę jak Boryna wiedzący, że w serwitutowym lesie jest również jego nadział.

Patrzę ze wzgórza na przepiękną panoramę Zamościa, miasta założonego nad Łabuńką w końcu XVI wieku przez hetmana Jana Zamojskiego, a za plecami mam mój las, moje buczyny. Wiele buczyn w życiu widziałem. I w Bieszczadach, z jaworem, jodłą i jarzębiną, i na Roztoczu, na Bukowej Górze zwalone podmuchem wiatru. We mgle pomiędzy szarymi bukami wspinałem się na Halę Krupową pod Babią Górą. I na Pogórzu Kaczawskim, gdzie w Wąwozie Myśliborskim oblepionym wręcz języcznikiem również rosną buki. A nawet na Ziemi Chełmińskiej, w rezerwacie Wronie, gdzie buki rosną miedzy śródleśnymi jeziorkami oplecionymi wieńcami niecierpka. Każda z tych buczyn byłą inna, każda specyficzna. Ale moja jest mi najbliższa, tylko ona ma swój charakter.

Mój dom, gdzie rosną buki.

Krzysztof Wojciechowski

publikowany w Eko i My 12/2003 oraz na stronie www.ekoimy.most.org.pl