Polesie to kraina niezwykła, jeśli wierzyć słowom przedwojennego tanga Artura Kosteckiego - zaczarowana. Jak słusznie ktoś przede mną zauważył, na Polesiu było i chyba nadal jest, najrzadsze zaludnienie, najgorsze gleby, najniższy dochód na mieszkańca, tylko bagien nigdy tutaj nie brakło. Choć jeśli nadal prowadzona byłaby tu gospodarka taka, jak ją zaplanowano w PRL-u, to możliwe, że i bagien by zabrakło. Chwalić Pana, czy to katolickiego, prawosławnego czy unickiego, czy też Jahwe lub Allacha, (a wszyscy oni byli lub są nadal czczeni na Polesiu) bagna na Polesiu się ostały. A w nich jedna z największych w Europie, a na pewno największa w Polsce populacja żółwia błotnego zwanego z rosyjska "ćeriepacha". Jeśli wierzyć Andrzejowi i Sławomirze Jabłońskim (a nie ma podstaw by im nie wierzyć, gdyż badali poleskie żółwie przez wiele lat) populacja tego gada na terenie polskiego Polesia wynosi około 700 osobników.


Wspomniani badacze dokonali jeszcze jednego epokowego odkrycia, które legło u podstaw napisanie przeze mnie tego tekstu. Mianowicie odnaleźli w Lasach Sobiborskich dwie samice żółwia z wygrawerowanymi datami na karapaksie (wierzchnia skorupa) "1892". Co wziąwszy pod uwagę kształt tej "grawerki" i liczne inne ślady oraz wiek, w jakim karapaks jest na tyle twardy by można było na nim coś wyryć, daje to tym samicom, bagatela, 120 lat. Spotykane one były jeszcze na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. W tym miejscu należą się Czytelnikowi dodatkowe wyjaśnienia. Spytacie bowiem na pewno skąd ta grawerka na grzbiecie żółwia?. Otóż w dawnych czasach na Polesiu biedna ludność wypasała bydło na łąkach. Pracą tą trudniły się głownie dzieciaki, wiadomo dorośli mają wiele innych ważniejszych zajęć. A dzieci jak to dzieci mają ciekawe pomysły. Poza tym takie pasterstwo jest bardzo nudne. Bo cóż tu robić, wilk krowy nie napadnie, utopić się raczej nie utopi, a sąsiedzi przyjaźnie więc nie ukradną. Z nudów zatem trzeba było znaleźć sobie zajęcie. I na tym gruncie pojawiło się nowe hobby. A mianowicie łapanie wędrujących na lęgowiska samic żółwia, którego jak należy przypuszczać dawniej było znacznie więcej, a że sprytny gad chował się cały w skorupę to jedyny psikus jaki można było mu zrobić, to wyciąć coś na niej kozikiem. Dziś takie rzeczy robi się raczej na drzewach. I chwała tym dzieciakom zwłaszcza, którzy nie wycinali na żółwiu jakichś serduszek przeszytych strzałą, czy sentencji w stylu "kocham Marynę", a wycięli np. datę. Wiem, że działanie to z pewnością "nie ekologiczne" i nikogo do tego nie zachęcam (żółw błotny jest chronionym i ginącym gatunkiem), ale żółwia to nie bolało, a jak się przysłużyło nauce. Przede wszystkim jednak dało mi bodziec do przemyśleń nad historią ludzką i "żółwiową".

Oto jedna z tych samic wykluła się we wrześniu około 1870 roku, z jednego z (jak można się domyślać) kilkunastu jaj złożonych około 100 dni wcześniej przez inną samicę. Samica-matka 'wiedziała' w jakim miejscu wykopać gruszkowatą komorę lęgową tak aby panowały w niej określone warunki termiczne w których zarodek rozwija się w samicę a nie w samca. Był chłodny wrześniowy poranek, lub ciepłe popołudnie gdy młody żółwik, skoro tylko wykopał się spod piasku skierował swoje kroki do najbliższego zbiornika wodnego, by tam szukać schronienia. Jak się okazuje udało mu się przebyć tą najniebezpieczniejszą w swoim życiu wędrówkę bez przeszkód. Tymczasem właśnie wtedy ginie nieraz i 90% młodych chwytanych przez kruki, lisy, kuny i innych amatorów żółwiego mięsa. Początek lat 70-tych XIX wieku to nie były dobre czasy dla Polesia. Jeszcze nie przebrzmiały echa zrywu niepodległościowego, jeszcze słychać płacz wywożonych "na Sybir" patriotów-powstańców, a na ich włościach Moskal osiada. Ludzie pamiętają jeszcze potyczki i bitwy partii Ruckiego pod Wytycznem czy Krysińskiego koło Sosnowicy. Pamiętają krwawą łaźnie jaką sprawili kozacy powstańcom pod niedalekimi Fajsławicami. Teraz panują tutaj Rosjanie. W 1875 roku car ogłosił kasatę Unii Brzeskiej. Zawarto ją w 1596 roku w wyniku czego niemal wszystkie parafie prawosławne na Polesiu uznały zwierzchnictwo papieża. Przez wieki było to solą w oku władców rosyjskich wiernych prawosławiu. Aż wreszcie nadarzyła się okazja aby raz na zawsze niepokornych unitów ukarać lub nawrócić na prawosławie. Carscy żołdacy nie cofali się przed niczym. W razie potrzeby zabijali wiernych i księży (jak w Drelowie i Pratulinie na Podlasiu), kwaterowali w domach biednych podlaskich i poleskich chłopów na ich koszt, a nawet znęcali się nad zwierzętami domowymi by w ten sposób wymóc na gospodarzach przejście na prawosławie. Najbardziej oporni byli zsyłani na Syberię (nieraz i kilkakrotnie, ponieważ zawzięci rusińscy chłopi uciekali z zesłania i wracali do domu). W tym to nieszczęsnym 1875 roku skorupa żółwicy stwardniała już na tyle, że mogła bez obawy poruszać się po podmokłej okolicy, gdyż jedynym dla niej zagrożeniem był tylko człowiek. Na razie jednak nie była jeszcze zdolna do wydawania potomstwa, dojrzałość płciową bowiem osiągają osobniki jej gatunku dopiero w wieku 18-20 lat. Jedynym zatem jej zmartwianiem było to aby znaleźć sobie dostateczną ilość pokarmu i schodzić z drogi ludziom. Jesienią natomiast wyszukiwała odpowiednią torfiankę aby zanurzając się w jej mętnych wodach przespać do marca następnego roku. Sytuacja zmieniła się na początku lat 90-tych gdyż wtedy właśnie samica osiągnęła dojrzałość płciową. Wówczas to najprawdopodobniej w maju 1892 roku idącą lub wracającą z miejsca gdzie złożyła jaja samicę schwytał jakiś młokos i wyciął jej kozikiem na karapaksie datę "1892". Piętno to zostało na jej grzbiecie do końca życia. Nadszedł rok 1905 nowego wieku, car w swej łaskawości wydał ukaz tolerancyjny pozwalający wyznawać unitom własną wiarę w łączności z papieżem. Jednakże po 30-tu latach represji niewielu już ich zostało, a ci którzy zostali nie ufali władcy i w większości przeszli na katolicyzm rzymski. Nie dane jednak było długo cieszyć się Poleszczukom spokojem. Jest 15 sierpnia 1915 roku. W gruszkowatej komorze lęgowej gdzieś na skraju sosnowego zagajnika pod chrobotkami w Lasach Sobiborskich jaja żółwicy są właśnie w połowie inkubacji, tymczasem pod Wytycznem rozgrywa się wielki bój Niemców z Rosjanami. Ci ostatni zostają pobici. Zaś dwa dni później Niemcy są już w położonej na północy Lasów Sobiborskich Włodawie. To I wojna światowa na Polesiu. W jej wyniku jak wiemy powstała znów wolna Polska. Radość z odzyskanej niepodległości przyćmiewa jednak czerwona pożoga ciągnąca ze wschodu. Na nowe nieokrzepłe jeszcze państwo nadciąga ćma bolszewicka. Oj nie jest sierpień szczęśliwym miesiącem. 15 sierpnia 1920 roku dochodzi do pierwszych potyczek wojsk polskich z sowiecką grupą bojową Dotola, następnego dnia grupa zostaje rozbita. Wolna II Rzeczpospolita rozwija się. Zaczynają się melioracje na Polesiu, pierwsze kanały kopane są na Krowim Bagnie. Nasza żółwica może jeszcze czuć się bezpieczna, ona żyje bardziej na wschód. Tuż przed wojną w 1938 roku Polesie dotyka kolejna "czystka" religijna. Tym razem w ramach ograniczania wpływu prawosławia, które od czasów batiuszki cara zasiedziało się na wschodzie Polski, premier-generał Sławoj-Składkowski zarządził burzenie cerkwi, które są nie użytkowane (w rzeczywistości wcale nie przywiązywano uwagi do tego czy są użytkowane czy nie, chodziło o wyburzenie określonej ich ilości). Przy niemych protestach i łzach wiernych, ekipy budowlane niczym radzieckie "strojbaty" rozwalały cerkwie. Została rana w sercach ludzi, której skutki okażą się w przyszłości tragiczne. Rok później Niemcy hitlerowskie napadają na Polskę. Wrzesień tego roku był piękny, jesień złota. Małe żółwiki, kolejne pokolenie około 70-cioletniej już żółwicy mkną po suchym ciepłym piasku do wody. Tymczasem 19 września pod Sosnowicą jednostki mazowieckich kawalerzystów pod pułkownikiem Karaczem biją się z Niemcami. Od wschodu zaś, z Pińska, znów przed czerwoną powodzą, uchodzi generał Orlik-Ruckeman z żołnierzami Korpusu Ochrony Pogranicza. 1 października pod Wytycznem zostają napadnięci przez przeważające siły czerwonoarmistów, oddział traci 90-ciu żołnierzy i zostaje rozbity. Żółwica i jej młodsze i starsze potomstwo szykuje się do przezimowania. Kolejne lata to czas okupacji, w lasach Parczewskich, Włodawskich, Sosnowickich i Sobiborskich działają leśne oddziały Armii Krajowej, partyzantka radziecka, i BCh. W maju 1942 roku, żółwica jak co roku udaje się w kierunku nasłonecznionego stoku, wyszukuje miejsce gdzie rok wcześniej złożyła jaja. Zapierając się przednimi kończynami, tylnymi zaczyna wybierać ziemię tworząc komorę lęgową o głębokości 12 cm. Gdy zapada zmrok zaczyna składać jaja. Owalne białe zaczątki nowego życia zsuwają się po tylnej kończynie samicy do komory lęgowej. Po dwóch godzinach jest już po wszystkim. Samica bierze teraz w pysk jakieś roślinki, trochę chrobotka i maskuje gniazdo. Po około pół godzinie będzie ono nie do odróżnienia pod otoczenia. Nie dla wszystkich matek jednak maj '42 był tak szczęśliwy. W tym bowiem miesiącu zaczął funkcjonować w sercu Lasów Sobiborskich obóz zagłady. Miejsce gdzie w ciągu kilkunastu miesięcy zagazowano i spalono ćwierć miliona Żydów, za to tylko, że byli Żydami. Rok 1943, obóz w Sobiborze funkcjonuje pełną parą, zaś za Bugiem zaczynają się czystki. "Poleska Sicz", jeden z pierwszych oddziałów, które weszły potem do UPA, pod dowództwem "Bulby"-Borowieća, rozpoczyna oczyszczanie terenów Polesia i północnego Wołynia z Polaków i radzieckiej partyzantki. Po tej stronie Bugu UPA zaczyna działać aktywniej po przejściu frontu w 1944r. Oddziały "Maksyma", "Semena", "Czumaka" i "Wołodi" terroryzują ludność na Polesiu Lubelskim. W 1946 roku palą Pieszowolę, Sosnowicę, Zienki. W odwecie Polska Ludowa organizuje tzw. "Akcję Wisła". Z terenów Polesia ze stacji Bug Włodawski wywiezionych zostaje 6 543 osoby w 23 transportach. Jest to ludność ukraińska sprzyjająca lub nie UPA. Dalszych ponad 3 tys. osób wywiezionych jest z Chełma. To praktycznie tragiczny finał ludności rusińskiej na Polesiu. Niewielu ich zostaje. Żółwica tymczasem nadal na wiosnę budzi się ze snu, wychodzi z wody, odbywa gody, składa jaja żeruje, śpi i znów zimuje. Może tylko "zastanawia ją" jakby mniejsza ilość spotykanych ludzi. Nie oznacza to jednak większego bezpieczeństwa. Oto w głowach budowniczych socjalistycznej ojczyzny rodzą się pomysły żywcem z ZSRR. Melioracje, zbiorniki retencyjne, kanały. Wielkie połacie łąk i torfowisk zostają osuszane, budowany jest kanał Wieprz - Krzna, intensyfikuje się gospodarkę łąkarską, prostuje się nawet najmniejsze cieki rzeczne. W życie sędziwej samicy wkracza niepokój. Żadne wojny i zawieruchy nie były dla niej tak groźne jak ta wojna z przyrodą. Szczęściem jednak komunizm pada, pieniądze kończą się jeszcze wcześniej i prace zostają zatrzymane, ale tego co zostało utracone nie da się niestety odzyskać. Krowie Bagno, mimo iż ponownie nawadniane nie będzie już tym co dawniej. Jedynie niewielkie jego skrawki przedstawiają jakąś wartość przyrodniczą, reszta to już złoże torfu. Dla ochrony cennych terenów tworzy się na Polesiu parki krajobrazowe: Sobiborski, Poleski, Pojezierze Łeczyńskie zaś najcenniejsze obszary włącza się w 1990 roku do Poleskiego Parku Narodowego. W jednym z parków krajobrazowych, na początku lat 90-tych, dwójka ubranych w moro pasjonatów odnajduje leciwą żółwicę z wygrawerowaną na karapaksie metryką.

Stare żydowskie przysłowie mówi: "obyś żył w ciekawych czasach". Żółwica, o której napisałem z pewnością w takich czasach żyła, choć pewnie nie była tego świadoma. Można by sarkastycznie zauważyć "i dobrze, że nie wiedziała". Lecz nie o to tutaj chodzi.

Powiecie: gdzie tu ekologia, co to ma wspólnego z ochroną środowiska ? Otóż ma i to bardzo wiele. Przykład tej żółwicy zdaje się uczyć naprawdę wielu rzeczy. Naprzód takiej że człowiek tak jak i żółw winien żyć w zgodzie z naturą swego gatunku. Skoro uważa się za dziecko Boga, lub przynajmniej zwieńczenie ewolucji, to powinien postępować tak jak na osobę, która ma w imieniu sapiens przystało. Św. Franciszek mówił kiedyś, że powinniśmy się uczyć od zwierząt jak chwalić Pana. Ja uważam, że wystarczy nawet żebyś nie wyrządzali sobie krzywdy. Z ludzką "ekologią wewnętrzną" czyli stosunkiem człowieka do środowiska związana jest nierozerwalnie "ekologia wewnętrzną", "ekologia ducha" czy też "ekologia psychiki". Już znacznie wcześniej wielu mądrzejszych ode mnie zwracało na to uwagę. Ja chciałbym jednak jeszcze raz podkreślić to, że aby zbudować w sobie miłość do przyrody trzeba najpierw wewnętrznie się uporządkować. Wówczas, i to jest druga ważna rzecz jaka mi się nasunęła, nic nie będzie w stanie zbić nas z tropu i sprowadzić z właściwej drogi jaką obraliśmy. Strategia żółwia jest prosta, polega na coroczny ustawicznym powtarzaniu tych samych czynności, składaniu jaj itd. I w tym jest jego sukces, że nie zważając na okoliczności on wie co ma robić i to robi. Sukces w końcu musi nastąpić, tak jak u żółwia, gdzie mimo licznych niebezpieczeństw (naturalnych) nawet 30 -to letnie okresy kiedy nic się nie wylęgnie i tak nie są w stanie zachwiać całą populacją (oczywiście wyłączam tutaj "czynnik ludzki", bo na to nie ma żadnej rady).

My ludzie za to lubimy komplikować sobie życie jednocześnie motywując owe komplikacje wieloma przewrotnymi argumentami. Przyodziewając je w szaty nauki, ideologii czy religii. Żółwica złożyła w ciągu swojego życia około 1500 jaj z których wylęgły się lub nie, młode żółwiki, ona wykonała swoją robotę. Przez ten czas ludzie wzniecili dwie wojny światowe, które spowodowały, że z trzech wielkich narodów żyjących na Polesiu jeden praktycznie został unicestwiony a dwa poważnie okaleczone. Z czterech przynajmniej liczących się religii i wyznań - jedna już nie istnieje, zaś dwa dalsze stały się już tylko folklorem i atrakcją tej części Polski. Zaś po czasach wojny i zawieruchy, kiedy dość już mieliśmy zabijania się nawzajem zabraliśmy się z równie wielką ochotą za zabijanie przyrody. Melioracje wielkich obszarów, Kanał Wieprz-Krza, kopalnia węgla kamiennego w Bogdance itd. O innych ubocznych skutkach ludzkiej działalności pisał nie będę. Czy można było inaczej? Można...

Wędrując po Polesiu w przysiółku Nowiny znalazłem mistyczne miejsce. Na skraju tego "zaścianka" gdzie stoi nie więcej jak pięć chałup, za którymi rozciągają się już błota Poleskiego Parku Narodowego stoi drewniany, dębowy krzyż, pięknie wkomponowany w otoczenie. Na nim widnieje napis "rodzina Kucharczuków w podzięce Bogu za długie i dobre życie", dalej dowiadujemy się, że krzyż ten wystawili potomkowie mieszkających tutaj do niedawna rodziców, oboje oni przeżyli bez mała 100 lat doczekawszy się sześciorga dzieci, 19-tu wnuków, 45-ciu prawnuków i czwórki praprawnuków. Obok skromna maleńka chata, łąki i jakiś kawałek sadu...

Krzysztof Wojciechowski

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Biuletynie PKE, nr 9 (116) 2003