To było ze czterdzieści lat temu, w Polsce jeszcze nie było Wielkiej Zmiany. W pewien słoneczny, zimny i wietrzny dzień na skalistych przedmieściach Sztokholmu spotkałem brodatego malarza. Malarz okazał się Polakiem i opowiedział mi o sobie. Wyjechał w stanie wojennym, jako geolog dostał dobrą pracę. Jego zespół badał możliwości składowania na terenie Szwecji radioaktywnych odpadów z elektrowni jądrowych – a był to czas szybkiego rozwoju takiej energetyki. Przybysz z Polski zarabiał dobrze i całkowicie zaangażował się w tę pracę. Chodziło o to, aby odpady zostały całkowicie zamknięte w jaskiniach albo dawnych wyrobiskach kopalni. Aby nie dotarły do nich wody, aby nie groziły im spękania czy kruszenia warstw izolacyjnych, spowodowane ruchem skorupy ziemskiej. Wydawało się, że Szwecja ma świetne warunki naturalne – daleko jej od stref wulkanizmu i trzęsień ziemi, kraj leży na starych, twardych skałach. Badania szły szybko – i niestety każda wybrana na składowisko lokalizacja odsłaniała możliwości awarii. Skorupa ziemska rusza się, płynie, oddycha. Ta seria klęsk doprowadziła młodego polskiego geologa do załamania nerwowego, trafił do zakładu psychiatrycznego. Wyszedł zdrowy, ale porzucił zawód. Został malarzem, jego pejzaże były podziwiane na wystawach, znowu zarabiał na siebie.

A co z odpadami szkodliwymi dla środowiska? Na ten temat nie chciał nic wiedzieć. A ja teraz, po czterdziestu latach, wiem więcej – wszystkie kraje rozwijające energetykę jądrową mają z tym kłopot, wolą ciszę, bo często wywożą groźne ładunki do składowisk w ubogich państwach. W Szwecji pod presją Zielonych trwa proces zamykania elektrowni atomowych – z sześciu zamknięto już trzy najstarsze, zamyka się poszczególne reaktory w pozostałych, ogranicza plany rozwojowe.

A tymczasem Polska wystąpiła jako jeden z dziesięciu krajów domagających się, aby Unia Europejska objęła energetykę atomową systemem dotacji wspierających niskoemisyjne źródła energii. Jest prawie pewne, że zaczniemy budowę elektrowni jądrowej w Polsce. Czy to dobrze? Nie rozpaczam. Przeżywamy teraz małą wojenkę energetyczną. Rosja ukończyła rurociąg pod Bałtykiem, teraz gwałtownie chce go uruchomić, handlować gazem. Gazprom wywołał panikę na rynku energii, gwałtowny wzrost cen. To w połączeniu z ekonomicznymi skutkami pandemii wpływa na inflację, stan naszych portmonetek. Wydatki na energię będą rosły.

Wszystkie szukające dróg wyjścia rządy pojmują, że trzeba energicznymi posunięciami dążyć do nowej, bezpiecznej równowagi. To znaczy we właściwych proporcjach wspierać i modernizować trzy dziedziny: OZE (odnawialne źródła energii – wiatraki, turbiny wodne, panele fotowoltaiczne), energetykę opartą na spalaniu surowców energetycznych – węgla, gazu i ropy, oraz właśnie – małe i wielkie reaktory jądrowe. Każda z tych gałęzi ma swoje dobre i złe strony, wybór tylko jednego wariantu prowadzi do awarii. W Szwecji po zwinięciu reaktorów znakomicie rozwinął się system elektrowni pędzonych wiatrem. Ale w dni gdy wiatr jest mały, a mróz duży, tej energii braknie, całe połacie kraju pogrążają się w ciemności. Powraca się do elektrowni opalanych węglem.

Jak na to wszystko patrzeć, ważąc w ręku naszą chudnącą portmonetkę? Trzeba podchodzić do tego spokojnie. Na świat przychodzi czas ekologicznego opamiętania. W kwietniu przyszłego roku ma odbyć się w Chinach konferencja Międzyrządowej Platformy ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemu (IPBES); znamy już 21 punktów, które stanowią mapę drogową dla zabłąkanej w dżungli konsumpcji ludzkości. Czytam te punkty IPBES, rozumnie i kategorycznie wskazujące na ogromny zasięg koniecznych i pilnych ograniczeń, jakim muszą się poddać cywilizacja, ekonomia, polityka. Przynagla do takich właśnie zmian Program Środowiskowy ONZ głoszący, że „człowiek żyje dzisiaj tak żarłocznie, jakby miał do dyspozycji więcej niż półtorej Ziemi, a nie tylko jedną planetę”.

Czytam rozumne punkty i spokojnie podchodzę do faktu, że ludzkość nie ma dosyć roztropności, aby się do nich stosować. Za dużo chciwości, naiwnego sprytu, wyrachowanej podłości, gapiowatej głupoty. Będziemy za to płacić z naszych szczuplutkich portmonetek, a co gorsza, będziemy za to płacić zdrowiem. Dlatego nie popadajmy w pesymizm – zostańmy przy ekologii lokalnej, ogrodowej, przydomowej i środowiskowej. Cierpliwie i konsekwentnie słuchajmy papieża Franciszka i tych, którzy ekologiczne zasady wprowadzają w życie. Podobają się wam śliczne, zielone, przystrzyżone krótko trawniki? Niech się wam przestaną podobać. Zmiana! Prawda, że takie gazony lepsze od betonowych płyt, bruku i asfaltu. Ale naprawdę piękna jest rozwichrzona i nierówna kwietna łąka, śliczne są szalone kępy chwastów. Chwasty są dobre! Powiedzcie to sąsiadom – sadownikom, którzy pod swoimi owocowymi drzewami strzygą trawę, obficie wylewają herbicydy. Grzywy wielogatunkowej wielosezonowej zieloności zatrzymują wodę, oddadzą ją korzeniom drzew. A poza tym, powąchajcie, jak to upojnie pachnie po dużym deszczu! Wsłuchajcie się w piosenki polskiego folkloru, spróbujcie zrobić spis drzew, które są w nich wzmiankowane. To są drzewa, które towarzyszyły nam stuleciami, drzewa naszego środowiska naturalnego. Te trzeba sadzić w miastach, przy drogach. A przede wszystkim w osiedlach i przy domach pielęgnujcie samosiejki lip i dębów, jarzębin i jaworów. To drzewa, które wybrały sobie nasze towarzystwo. 

Piotr Wojciechowski