Nie tak dawno życzyliśmy sobie najlepszego w Nowym Roku. A tu  - on już jest, ten niepojęty dar dwunastu miesięcy. Przy życzeniach raz po razie spotykałem się z ludźmi ogarniętymi strachem przed przyszłością. Powtarzali jak mantrę życzenia – aby nie było gorzej.
Szczyt ekologiczny w Katowicach przyniósł nieco nowych ustaleń międzynarodowych, a także wiele mniej lub bardziej pewnych, zawsze raczej alarmujących wiadomości. Nadziei przybyło niewiele, strachu więcej. Opinia publiczna została raczej przerażona niż zmobilizowana do działania, Dlatego z wdzięcznością trzeba powitać dwie książki, które ukazały się po polsku i nadają się do tego, aby z nich czerpać pewną otuchę, aby poprawić sobie podupadłe morale. Pierwsza z tych książek „Factfullness”, wydana już po śmierci szwedzkiego profesora Hansa Roslinga ma podtytuł „Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy czyli jak stereotyp zastąpić realną wiedzą”. Druga książka  to „Nowe Oświecenie” – Stevena Pinkera, amerykańskiego psychologa i publicysty. Wolę pocieszenie tej pierwszej, bo opiera się ona na statystykach prowadzonych przez ONZ – i pokazuje klarownie, posługując się przejrzystymi diagramami,  rzeczywistość ludzkiego bytowania na planecie. Pokazuje, że wbrew obiegowym opiniom poprawia się stan zdrowotny ludzkości, zmniejszają się obszary nędzy i głodu, rośnie liczba rodzin mających dostęp do elektryczności i pitnej wody, dzieci mają coraz lepsze możliwości nauki, żyjemy coraz dłużej, a nierówności między bogatymi a biednymi maleją. Dlaczego więc myślimy, że jest wprost przeciwnie? Tym zajmuje się Steven Pinker – i jest, przynajmniej dla mnie, dużo mniej przekonywający. Według niego winę ponoszą lewicowcy, nacjonaliści, głosiciele religii i ekolodzy – wszyscy deformujący obraz świata,  zainteresowani w nastrojach alarmistycznych, w pesymistycznych nastrojach. Wszyscy  działający z zamiarem pozyskania zwolenników i manipulowania nimi.  

Dla nas, wierzących, takie uogólnienie jest nie do przyjęcia – choćby z punktu widzenia encykliki Papieża Franciszka Laudato si’.  Myślenie kategoriami Janowej Apokalipsy jest częścią teologicznego opisu bytu, praktyką wielu księży są kazania przeciwstawiające dążący do zagłady zepsuty świat Bożemu Królestwu, ale płynącą z Ewangelii podstawą naszej wiary jest nadzieja i nakaz przeciwstawiania się złu dobrem. Nie muszę dodawać, że jako ekolog nie widzę pożytku w ignorowaniu rzeczywistych zagrożeń. Lęk paraliżuje. Świadomość ryzyka mobilizuje do czynu.
Trzecia książka, którą muszę dziś wspomnieć to Edwarda Brookę-Hitchinga „Złoty atlas”. Ta wyjątkowa opowieść o żeglarzach, podróżnikach, zdobywcach i odkrywcach, oraz o mapach, jakie powstawały dzięki ich dzielności. Sam autor pisze, że chciał pokazać jak świat nowożytny nabierał kształtu pod piórkiem czy prasą drukarską  twórców map. W równej mierze chodziło też o to, by zilustrować tę historię najpiękniejszą kolekcją map, jaka kiedykolwiek trafiła na półki księgarskie.

Muszę przyznać, że dziś, kiedy pochylam się z  zachwytem nad tymi mapami, do estetycznej satysfakcji przyplątuje mi się trochę istotnych obaw. Czy topniejące lody przy biegunach i na grzbietach górskich nie spowodują, że te mapy staną się nieaktualne? Za rok? Za pięćdziesiąt lat?
Gdy o choćby o pół  metra wzrośnie poziom oceanów – lądu ubędzie, oceany zwiększą zasięg. Lawinowo nastąpią zmiany polityczne, ludnościowe, ekonomiczne, klimatyczne. To już będzie nie ta planeta. O pół metra? Czy to możliwe?
To możliwe, niestety. Ale daje się o tym myśleć, daje się to otoczyć planowaniem. Ważne jednak, aby uzmysłowić sobie, że cała inżynieria wodno-lądowa, która może zmniejszyć rozmiary katastrofy, to łatwa sprawa. Naprawdę trudna jest inżynieria umysłów i sumień. Przygotowanie ludzkości do odpowiedzi na zagrożenia większe niż te z wczoraj i przedwczoraj. Jeśli dowiadujemy się, że rośni liczba ludzi ze średnim i wyższym wykształceniem – spójrzmy na nich jak na tych, co dadzą zagrożeniem prawidłową odpowiedź.

Bo odpowiedzią może być histeryczny strach i bezładna panika. Może, ale nie musi – bo stać nas na odpowiedź spokojną i roztropną. Taką, która prawdziwie ocenia zasoby i możliwości, widzi przyszłość.
W cieniu zagrożeń ludzkość może pokazać rozmiary swojego egoizmu, podłości i fałszu.  Może udawać chęć pomocy rzucając poszkodowanym ochłapy, slogany i obietnice. Może zamknąć się w kapsułach dobrobytu i bezpieczeństwa, postawić zbirów na straży. Tak nie musi być – bo przypomnieliśmy słowo „solidarność” i ono dalej jest z nami.  Święty Jan Paweł zostawił nam pojęcie i nakaz „wyobraźni miłosierdzia” – i ten nakaz dalej obowiązuje. Potrafimy się organizować przy małych katastrofach – nic nie stoi na przeszkodzie, aby te doświadczenia analizować, propagować, mieć w pogotowiu. Byle zachować tyle rozsądku, aby uniknąć skrajności – chowania głowy w piasek, wpadania w histeryczne rozprzężenie.
Nie wiem, czy zdają sobie sprawę z tych spraw ci, którzy dziś układają programy szkolne, programy studiów. A przecież jak trzeba będzie stawić czoła wielkim wyzwaniom – potrzebna będzie wiedza inżynierska, potrzebna będzie wiedza menadżerska, socjologiczna, psychologiczna.

Już teraz trzeba uczyć się współdziałania – a tu glob podzielony między konkurujące bloki, a tu nasze społeczeństwo wyszarpujących sobie ster władzy skłóconych partii politycznych. Nie patrzmy na ich kampanie, nie słuchajmy wzajemnych oskarżeń. Poczytajmy ich programy – ileż tam dobra, dążeń opiekuńczych. Więc wiedzą, Więc w potrzebie podadzą sobie dłonie, chociaż trudno w to uwierzyć.
Tak czy owak, Dobry Boże, jesteś nad nami, więc może ludzie stawią  czoła idącym zmianom, odpowiedzą dobrem na okrucieństwo żywiołów i podłość bliźnich. Przyjmiemy tych, którzy stracą swoje domy, zorganizujemy opiekę medyczną dla chorych, nakarmimy głodnych. Piszę to dziś, kiedy statek ratujący imigrantów od dwu tygodni tuła się po Morzu Śródziemnym w sztormowej pogodzie z chorymi i dziećmi na pokładzie. Nikt nie chce wpuścić go do portu…
Piotr Wojciechowski