Te postawy przedstawione są w świetle nauczania Papieża Franciszka z odwołaniem się do wywiadu z nim wypełniającego książkę „Miłosierdzie to imię Boga". Tam Papież precyzyjnie oddziela grzeszników zmierzających ku poprawie nawet po kolejnych upadkach i ludzi niemoralnych, wymazujących ze swojej świadomości swoją winę, pojęcie grzechu.

Trzeba spojrzeć od strony krzywdy tych, którzy cierpią z powodu głodu, braku pitnej wody, erozji gleb, smogu, trucizn w produktach spożywczych. Jeśli jest krzywda, ktoś jest winien. Ktoś postąpił niemoralnie i nie czuje, że potrzebuje przebaczenia i nawrócenia.

Porządkowanie biurka i półek z książkami zawsze przynosi niespodzianki. Wczoraj wpadł mi w ręce wycinek z „Gazety Uniwersyteckiej", miesięcznika Uniwersytetu Śląskiego – z października 2008 roku. Wyciąłem z tego pisma przemówienie Profesor Marii Pulinowej na jej jubileuszu siedemdziesięciolecia. Tak jakby Marysia chciała przypomnieć o sobie w rok po swojej śmierci. Osiem lat temu przysłała mi to przemówienie, teraz czytam tekst powtórnie. Ona i jej mąż Marian Pulina, także profesor UŚ, byli moimi mistrzami w dziedzinie ekologii. Poznałem ich jeszcze w czasach studenckich, razem z Marianem działałem w Akademickim Klubie Turystycznym we Wrocławiu, razem chodziliśmy po jaskiniach i po górach. Marian od początku rósł na naukowca, nie miał czasu na randki, potańcówki i podobne głupstwa. Zadziwił nas niepomiernie, kiedy któregoś lata u jego boku znalazła się Marysia – bystra, wesoła, bardzo ładna i bardzo roztropna. On był raczej badaczem i podróżnikiem, ona poświęcała się dydaktyce, pracy popularyzatorskiej i społecznej. Uzupełniali się znakomicie, we wszystkich środowiskach, do jakich docierali uczyli ekologicznego myślenia, troski o środowisko wynikającej w równym stopniu z wiedzy o planecie i jej mechanizmach, jak z ukochania przyrody i krajobrazu. Na uczelniany jubileusz Marii Pulinowej przyszli nie tylko koledzy profesorowie, asystenci, studenci. Przyszli przedstawiciele wspólnoty hospicyjnej, nauczyciele wielu szkół, przyjaciele z gór i jaskiń, wielu uczestników Dni Ziemi w Sosnowcu – imprezy zapoczątkowanej przez jubilatkę. Maria mówiła pięknie i głęboko, nieczęsto na oficjalnych jubileuszach słyszy się ten osobisty ton:

„Odniosę się tu do trzech pojęć utrwalonych w moich przestrzeniach wewnętrznych: pomiędzy, obrzeże i przyzba. Myśli o świecie, które mnie nurtowały, sprawiły, że zawsze czułam się gdzieś pomiędzy – między dobrem a złem, zwątpieniem a pewnością; nadzieją a rozpaczą; - pomiędzy namysłem a działaniem, przy wydłużającym się czasie namysłu – często ukryta przed ludźmi w zielonych od wilgoci łopianach naszego ogrodu. W czasach licznych wędrówek badawczych po górach, moim ulubionym miejscem spoczynku zawsze była przyzba wiejskiej chaty. Pod nią według pradawnych wierzeń mieszkają przodkowie ochraniający domostwo. A więc, także i tu na przyzbie bywałam pomiędzy, pomiędzy światem żywych i tych, którzy odeszli pozostając z nami w przyjaźni. Dziś często pytam ich o drogę...

Przyzba wiejskiej chaty, to również miejsce pomiędzy oswojonym, ciepłym wnętrzem domu, a otwartą aż do nieskończoności przestrzenią, bezkresem niepoznanym dotąd przez żadnego człowieka...

Życie lokowało mnie raczej na okraju: na obrzeżu, a nawet na krawędzi świata... Przyznam, że z takiej perspektywy łatwiej dostrzega się istotę rzeczy."

Przypominam sobie męża Marysi, Mariana, jego udział w wyprawach do jaskiń. Silny i wytrzymały, zawsze dźwigał dodatkowe worki ze sprzętem naukowym, fotograficznym, pomiarowym, nadzwyczaj koleżeński zawsze miał tam dla zgłodniałych kolegów tabliczkę czekolady, albo puszkę konserw, nieubłagany na biwakach i w akcjach odwrotu – pilnował, aby nic nie zostało w jaskini – ani popiół z lamp karbidowych, ani zużyte baterie, opakowania, podarte kombinezony czy zetlałe liny. Jaskinię trzeba było zostawić w takim stanie, jaki stworzyła ją przyroda. On też widział się „pomiędzy dobrem i złem" – widział obowiązek rozpoznania zła ekologicznego, usuwania tego, co było złem. Żadne zmęczenie, żadne – to nie ja – nie było usprawiedliwieniem. Nie chowaliśmy śmieci między głazy, w szczeliny. Trzeba było spakować i wynieść.

Papież Franciszek rozróżnia przestrzeń pomiędzy miłosierdziem dla czyniących zło a pobłażaniem dla zła. Z chirurgiczną precyzją rozdziela, co jest nieszczęściem grzesznika, a co aroganckim negowaniem moralności, fałszywym wyzwoleniem się od przykazań, odrzuceniem wezwania do miłości.

Pisząc o moich mistrzach ekologii Marianie i Marii przypomniałem sobie lekturę książki „Miłosierdzie to imię Boga". Tom zawiera rozmowę Papieża Franciszka z Andreą Torniellim, porusza wiele wątków, ale zawiera też rozdział, który powinien być stale przypominany w katechezach, kazaniach, naukach rekolekcyjnych. To rozdział „Grzesznicy tak, niemoralni nie". Z chirurgiczną precyzją operuje tam Franciszek przestrzeń pomiędzy miłosierdziem dla czyniących zło, a pobłażaniem dla zła, rozdziela to, jest nieszczęściem grzesznika, od tego, co jest aroganckim negowaniem moralności, fałszywym wyzwoleniem się od przykazań, odrzuceniem wezwania do miłości.

„Niemoralność to grzech, który nie zostaje przez nas rozpoznany, który staje się systemem działania, przyzwyczajeniem, sposobem życia. Nie czujemy już potrzeby przebaczenia i miłosierdzia, ale sami usprawiedliwiamy siebie i nasze zachowania.[...] Grzesznik, który żałuje, a później upada i znów wpada w grzech z powodu swojej słabości, znów odnajduje przebaczenie, jeśli uznaje się za potrzebującego miłosierdzia. Niemoralny zaś to ten, kto grzeszy i nie żałuje, ten kto grzeszy i udaje, że jest chrześcijaninem, a swoim podwójnym życiem demoralizuje, gorszy.
Niemoralny nie zna pokory, nie uważa, by potrzebował pomocy, prowadzi podwójne życie. [...] W osobę niemoralną nie zmieniamy się nagle; proces upadku, w którym ześlizgujemy się coraz niżej, jest długi."

Jak łatwo ześlizgujemy się w niemoralność ekologiczną. Procesy o planetarnym zasięgu, rozwijające się przez dziesięciolecia – "to przecież nie moja wina!". Miliony ton plastikowych śmieci tworzących już na oceanach pływające wyspy – to nie ja jestem winny

Kiedy wspominam Marysię i Mariana, moich mistrzów ekologii, myślę że rozumieli oni, jak bardzo łatwo ześlizgujemy się w niemoralność ekologiczną. Procesy o planetarnym zasięgu, rozwijające się przez dziesięciolecia – to przecież nie moja wina. Miliony ton plastikowych śmieci tworzących już na oceanach pływające wyspy – to nie ja jestem winny.

Jesteś pewny mówiąc: "ja tu nie widzę swojej winy"? Jesteś pewna, gdy powiesz: "nie ma tu niczego, z czego mogłabym się spowiadać"? Do kogo Franciszek mówi: „Niemoralny nie zna pokory, nie uważa, by potrzebował pomocy, prowadzi podwójne życie"?

Tu trzeba odwagi, aby stanąć w prawdzie i od tej odwagi wzywa nas Papież Franciszek także w encyklice Laudato Si'. Trzeba spojrzeć od strony krzywdy, od strony tych, którzy cierpią z powodu głodu, z powodu braku pitnej wody, z powodu erozji gleb, smogu, trucizn w produktach spożywczych. Jeśli jest krzywda, ktoś jest winien. Ktoś postąpił niemoralnie, ktoś ponawia grzech ekologiczny i nie czuje, że potrzebuje przebaczenia i nawrócenia. Jesteś pewny mówiąc – ja tu nie widzę swojej winy? Jesteś pewna gdy powiesz – nie ma tu niczego, z czego mogłabym się spowiadać? Do kogo Franciszek mówi:

„Niemoralny nie zna pokory, nie uważa, by potrzebował pomocy, prowadzi podwójne życie."?

Piotr Wojciechowski

fot-grotolaz-640px

(Fot.: Pixabey.com/CC0/aut. Hans)

Pozostałe felietony Piotra Wojciechowskiego dla swietostworzenia.pl