Kiedyś pisałem o tym, że ulegam pokusie. Tak, uległem, pojechałem i pełną mam teraz głowę wrażeń, oczy zauroczone krajobrazami Pogórza Strzyżowskiego, dolin Wisłoki i Wisłoka. Cztery dni cudnej pogody wśród wzgórz ubierających się już w złoto, w towarzystwie starych przyjaciół i nowych, jakże wartych poznania znajomych. Pretekstem i to niebagatelnym było Międzynarodowe Sympozjum dla naukowców troszczących się o to, aby nie wyginęły rzadkie gatunki nietoperzy, ptaków, owadów zamieszkujących stare dzwonnice, kościoły i cerkwie. Trzeba dbać o ocalenie tych budowli, ale konserwacje i remonty muszą być przeprowadzane tak, aby sowy miały gdzie nocować, a gacki gdzie zimować. Mój krótki tekst o świętym Franciszku z Asyżu i ewangelicznych korzeniach troski o środowisko był dobrze przyjęty, a wszystko, co działo się potem, było lawiną zachwycających nagród.

Jak nie cenić tego, że blisko nam było do pulsujących aktywnością i promieniejących wiarą ośrodków Ojców Jezuitów w Starej Wsi i Ojców Michalitów w Miejscu Piastowym, jak nie dziękować Bogu, że po drodze były jeszcze pełne dzieł sztuki drewniane kościoły z XV wieku w Haczowie i Bliznem? Pamiętam jednak, że piszę felieton ekologiczny. A najbardziej ekologicznym momentem naszej wyprawy było wyjście z lasu najpierw głosów i światełek w mroku, a potem chmary młodzieży i dzieci. To byli najmłodsi uczestnicy XIII Nocy Nietoperzy wracający już po zmierzchu z wycieczki po „ścieżkach ekologicznych" prowadzących do „sztolni Czaji" w lesie Czarnorzecko-Strzyżowskiego Parku Krajobrazowego. Tam mogli wysłuchać prelekcji o ochronie nietoperzy nocujących i zimujących w sztolniach, tu w gospodarstwie Ryszardy i Jana Czajów – spotkanie z dorosłymi uczestnikami spotkania – naukowcami i leśnikami. Można było razem przysiąść przy talerzach z grochówką z wojskowej kuchni polowej i przy pieczonej na ognisku kiełbasie, ucieszyć się ze spotkania, posłuchać gawęd leśnika, a potem jeszcze zwiedzić prywatne muzeum – dzieło i dumę seniora rodu, Mieczysława Czaji. Pan Mieczysław przekazał już gospodarstwo synowi, ale nadal kompletuje muzeum narzędzi gospodarskich i przedmiotów codziennego użytku, które znikają, bo wypierają je elektroniczne gadżety. Osobnym działem muzeum są u Czajów od pokoleń produkowane przez nich z miejscowego piaskowca osełki zwykłe i okrągłe – kręgi do znikających już z podwórek wiejskich „toczydeł" i „toczaków". Kiedyś potrzeby były tak wielkie, że surowiec na osełki wydobywano w sztolniach – dziś dających schronienie nietoperzom. Teraz, aby podreperować kasę gospodarstwa, robi się u Czajów ozdobne drewniane zegary.

Kiedy wracaliśmy krętymi i wąskimi asfaltowymi dróżkami do naszej bazy myślałem sobie o tym, że takie gospodarstwa jak Czajów –to twórczy ośrodek kultury, miejsce spotkania od wieków gospodarzącego tu rodu ze szkołą, ekologami – naukowcami, leśnikami. Gospodarze to ludzie ciekawi świata, obyci, a jednocześnie gotowi dzielić się swoją wiedzą z przybyszami. Dumni z tego, że jednak sobie radzą w zmieniających się warunkach ekonomicznych, gościnni, mówiący ładną polszczyzną.

Piękne zwierzęta z Peru, dopiero od niedawna pojawiające się w Polsce, podobne do lam. Nie boją się żadnych mrozów, nie potrzebują ocieplanej obórki. Trawniki strzygą krótko.

Gospodyni w Wólce Komborskiej, u której założyliśmy sobie bazę, kilka lat temu porzuciła Kielce. Chciała żyć w górach, a że na Podhalu było za drogo – kupiła tu hektar z kawałkiem i założyła swoją agroturystykę. Siedlisko daleko od wsi, wysoko w dolinie, w przysiółku, gdzie tylko sześć innych domów. Zamieszkaliśmy tam – dwie pary starszomałżeńskie i przez cztery dni podziwialiśmy wiedzę, dobry smak i niesłychaną pracowitość naszej gospodyni. Obydwa domy – dom własny i dom dla gości – przez góralskich cieśli zrobione z rozbiórkowego drewna – znakomicie zaprojektowane, wykończone i wyposażone z troską o jakość, użyteczność i stylowość każdego szczegółu – od spinki do firanek po dzwonek przy drzwiach. Przedmioty wygrzebane na targu staroci z talentem łączone z nowymi, ale dobranymi starannie. Kwiaty, krzewy ozdobne, drzewa owocowe i warzywa, trawniki i ścieżki – wszystko łączy się w harmonijną całość, wszystko osadzone w krajobrazie. Jest i żywy inwentarz – trzy uprzejme psy, trzy tajemnicze koty, w kurniku kury-miniaturki z kogutami z funkcją budzika, za płotem pięć owiec – a co najważniejsze i najdziwniejsze – alpaki. Piękne zwierzęta z Peru, dopiero od niedawna pojawiające się w Polsce, podobne do lam. Nie boją się żadnych mrozów, nie potrzebują ocieplanej obórki. Trawniki strzygą krótko. Spaliśmy pod kołdrami z ich wełny – wyjątkowe. Gospodyni sama przędzie ich wełnę legendarnej, jedwabistej gładkości, złożoną z cieniutkich włókien. Mówi, że z alpak da się wyżyć. Byle mieć 25 sztuk, już się będzie opłacać. Na razie tuzin, już do nich nie dokłada.

Gospodyni sama przędzie ich wełnę złożoną z cieniutkich włókien. Mówi, że z alpak da się wyżyć. Byle mieć 25 sztuk, już się będzie opłacać.

I to dzięki tej wełnie jest miejsce dla alpak w felietonie ekologicznym. Wielkie rzesze Polaków żyją zimą w przegrzanych, przesuszonych mieszkaniach. Za ogrzewanie płacą coraz więcej. A tymczasem sprawdzono eksperymentalnie – warto ubrać się cieplej i mieszkać w chłodniejszych pomieszczeniach. Zdrowiej i taniej, zasypia się łatwiej, procesy starzenia przebiegają wolniej. Może więc warto zmienić przyzwyczajenia, przewalczyć zmianę ustawień ogrzewania w blokach i apartamentowcach? Zaoszczędzić energię, aby ją eksportować, aby dać samochodom elektrycznym, które nie smrodzą spalinami? Może warto sprawić sobie kamizelę z alpaki, nie marznąć, a gospodarować energią roztropniej?

Żyjemy zimą w przegrzanych, przesuszonych mieszkaniach. Za ogrzewanie płacimy coraz więcej. Tymczasem sprawdzono: warto ubrać się cieplej i mieszkać w chłodniejszych pomieszczeniach. Zdrowiej i taniej, zasypia się łatwiej, procesy starzenia przebiegają wolniej. Może więc warto zmienić przyzwyczajenia, przewalczyć zmianę ustawień ogrzewania w blokach i apartamentowcach?

Profesor Krzysztof Cena, specjalista od biofizyki środowiskowej, który był towarzyszem naszej wędrówki, zwrócił mi uwagę na to, że „wspaniała okrywa włosowa alpak jest im niezbędna do zachowania bilansu cieplnego w surowych warunkach wysokogórskich. Można ją porównać z futrem lisów arktycznych, które pozwala lisom odczuwać zimno dopiero poniżej czterdziestu stopni Celsjusza. Aby tkanina z wełny alpak była ciepła, musi być utkana puszyście i możliwie w grubej warstwie".

Okrywa włosowa alpak jest im niezbędna do zachowania bilansu cieplnego w surowych warunkach wysokogórskich. Można ją porównać z futrem lisów arktycznych, które pozwala lisom odczuwać zimno dopiero poniżej czterdziestu stopni Celsjusza. Aby tkanina z wełny alpak była ciepła, musi być utkana puszyście i możliwie w grubej warstwie.

Ja wiem, że zmiany w myśleniu o ciepłym mieszkaniu wymagałyby jeszcze dziesięcioleci dyskusji, badań szczegółowych, regulacji prawnych, akcji uświadamiającej. Proszę bardzo, ja właśnie zacząłem taką akcję. Z dnia na dzień to się i tak nie uda, bo śliczne alpaki dopiero pojawiają się w polskich gospodarstwach.

Agroturystyka z alpakami w Wólce Komborskej jest podobnie jak tradycyjne gospodarstwo Czajów w Czarnorzece miejscem promieniującym kulturowo. Sąsiedzi mają wzór dobrego smaku, zdecydowanego stylu, porządku i alpakowej innowacyjności. Dla mnie pobyt był dodatkowo wartościowy, bo Wólka Komborska o krok od Komborni, a książką mojej młodości były wspomnienia Stanisława Pigonia „Z Komborni w świat". Wielka książka, wspaniały autor – chłopski syn, uparty w drodze do wiedzy, dzielny żołnierz, dowódca pociągów pancernych „Hallerczyk" i „Bartosz Głowacki", profesor historii literatury polskiej na UJ, rektor Uniwersytetu Wileńskiego, członek PAN i PAU, wychowawca pokoleń polonistów. I mnie jesienią zdarzyło się być tam, u Pigonia w Kombornii.

Piotr Wojciechowski

alpaka-640px

Fot. Alpaka Vicugna pacos z młodym. Ogród zoologiczny w Toruniu. Aut. Margoz. CC 4.0