Polska nie jest jeszcze potęgą w dziedzinie innowacyjnej technologii, nie prowadzi własnych badań kosmicznych. Mimo to wcale często słyszymy o grupach bardzo młodych konstruktorów budujących urządzenia wyprzedzające nowoczesnością świat. Dziś rano, kiedy włączyłem radio przy goleniu, trafiłem na opowieść o asystentach i studentach z krakowskiej AGH, którzy założyli przedsiębiorstwo produkujące „głowice obserwacyjne", rewelacyjnie sprawne urządzenia do śledzenia obiektów na ziemi z powietrza. Takie głowice mogą działać podwieszone do „statków bezzałogowych" czyli dronów, mogą być częścią wyposażenia helikopterów ratownictwa górskiego, straży granicznej, samolotów patrolujących kompleksy leśne. Elegancko przemilczano możliwości wojskowego stosowania głowic, oczywiste i aktualne wobec wojny na Ukrainie. To przypomniało mi zdarzenie niedawno oglądane na ekranie telewizora. Oto na niewyobrażalnie odległej komecie siada sonda wysłana z ziemi. Na dość nieforemnym skalnym okruchu przysiadł kosmiczny pajączek, podparł się patykowatymi nogami, wysunął czujki mierzące temperaturę, pobierającą próbki gleby i próżni i zaczął nadawać wiadomości do centrali. A tam obejmowali się i wiwatowali zachwyceni pracownicy sztabu naukowego, parę setek pań i panów z mocno wyższym . Cieszyła się też na pewno w Ałma-Acie astronomka Swietłana Gierasimienko, która pierwsza sfotografowała kometę i w Kijowie astronom Klim Czurimow, który na postawie zdjęć opisał ją i pomierzył. To im zawdzięcza swoją nazwę – 67 P Czurimow-Gierasimienko. Do radości przyłączył się też polski reżyser i rysownik Tomek Bagiński, któremu zlecono zrobienie filmu promocyjnego o lądowniku Philae i sondzie Rosetta – która tego stukilogramowego pajączka poniosła w kosmos. To, co pokazują w telewizji, to fragment tego filmu, bo przecież sonda nie zabrała ze sobą ekipy filmujących reporterów.

Czy to wszystko nie dowody na potęgę ludzkiej myśli i ludzkiej ciekawości? Czym jednak jest ta skrzynka z własnymi komputerami i laboratorium chemicznym, która pajęczymi pazurkami uczepiła się głazu w próżni? To ostatecznie ludzkie narzędzie, takie jak młot kamienny, igła, wyżymaczka, telewizor czy karabin. Myślenie o tych narzędziach, o ich ewolucji, prowadzi nas do myślenia o ewolucji w ogóle, o ewolucji człowieka także.

Nie tak dawne są czasy, kiedy niektórzy ludzie czytający dzieła Darwina czuli, że powinni rozstać się z wiarą, tak, jak rozstał się z nią sam autor dzieła „O pochodzeniu gatunków". Dziś równoległy rozwój nauk przyrodniczych, biblistyki i teologii stworzyły przestrzeń wzajemnego porozumienia i pojednania, potrzebę dalszej rozmowy. Opowieść o stworzeniu świata i człowieka zawarta w księdze Rodzaju staje się pogłębiona i bardziej uniwersalna przez to, że nie odgrywa już roli „reportażu o technologii stwarzania świata". Wyraźniej odczytujemy w niej zostały hymn na chwałę Bożej Mocy i Bożej Miłości, a biblijny poemat moralny o grzechu pierworodnym zostaje przywołany z czasów przeodległych do współczesności. W każdej grzeszącej kobiecie żyje Ewa, w każdym grzeszącym mężczyźnie Adam, wężowy pysk wyłazi z każdej pokusy. Na każdego mężczyznę brnącego w grzech Bóg woła: Adamie, gdzie jesteś! Każda kobieta zostaje wezwana, aby że zetrzeć głowę diablej gadzinie i wie, że uczyniła to Ta, o której powtarzamy „Błogosławionaś między niewiastami." Słowa modlitwy otulają błogosławieństwem każdą niewiastę, kobietę, panią, dziewczynę, dziewczynkę. Bóg jest Ojcem ludzi i Stworzycielem, na ewolucję możemy spoglądać jak na Niańkę, którą on stworzył aby piastowała gatunki zwierząt i roślin. Widzieć możemy ewolucję jako Boże Narzędzie, tak sprawne, że potrafi rzeźbić planety i kolibry, kontynenty i pięknych ludzi.

Ewolucja i wiedza o ewolucji to dziś część naszego naturalnego środowiska fizycznego i psychicznego. Wiadomość o tym, że jesteśmy jednym z gatunków kręgowców, jest ważna i prawdziwa, traci jednak sens, gdy zapomina się, że tylko człowiek, Homo sapiens, ma duszę nieśmiertelną, sumienie, odpowiedzialność. A co jeszcze ważniejsze, każdego człowieka wybrał Bóg, z każdym ma więź osobistą, w której mieści się Boża troska o nas, do nas adresowane powołanie. Z każdą i każdym Bóg umówił się na spotkanie w Niebie. Opowieść o Bożym spotkaniu w Raju z pierwszymi rodzicami jest jak kartka, która nam o naszym umówionym spotkaniu przypomina.

Nasza wiedza o ewolucji człowieka pomaga nam zrozumieć codzienność. Mechanizmy ewolucji są w nas, my dalej ewoluujemy. Dzieci w XXI wieku są podobne do rodziców urodzonych w XX wieku, ale pewne drobne różnice wykazuje już porównanie naszych kości z tymi w średniowiecznych mogiłach. To są jednak procesy bardzo powolne. Był jednak w minionych dziejach gatunku i ludzkości takie punkt, w którym gwałtownie zaczęła wzrastać szybkość ewolucji ludzkich narzędzi, ludzkiej wiedzy, ludzkich sposobów komunikacji. Oczywiście był to wzrost nierównomierny. Popatrzmy na kamienny młot sprzed 10 tysięcy lat i na młotek którym wbijamy w domu gwoździe. Idea ta sama – ciężki łeb i zręczny trzonek. Młotki współczesnych chirurgów, lutników, geologów, alpinistów – wszystkie są podobne. Są kuzynami młota z epoki kamiennej. Jeszcze bardziej konserwatywna jest igła. Musi być szczupła, ostra, uszata – i koniec. Żyjemy jednak wśród narzędzi nieskończenie bardziej skomplikowanych – jest pralka, telefon komórkowy, winda, samolot. Obsługujemy to wszystko mając w głowach przestarzałe mózgi zbieraczy ziarenek, łowców jeleni, autorów kamiennego tłuka pięściowego. Żyjemy w społeczeństwie skomplikowanych mechanizmów, rynku, kredytu, reklamy, samorządów, partii, mafii, wielokulturowości i globalizacji – a mamy mózgi, które dobrze sobie radziły w warunkach rodziny, rodu, plemienia, wędrującej hordy. Od jakich trzydziestu tysięcy lat mózg zmienił się minimalnie.
Ewolucja edukacji – przez stulecia coraz to nowe szkoły, akademie, kursy i warsztaty – to wszystko ma przygotować nasze mózgi do życia we współczesności, w strukturach państwa, w dostępie do kultury. A przestarzałe mózgi wloką za sobą chcenia, instynkty, lęki z epok dawno minionych. Ze współczuciem patrzymy na tych, którzy nie wytrzymują nowoczesności, jej ciśnienia i zgiełku. Chorują, reagują agresją, nerwicami, sypią w siebie piguły na sen, na pobudzenie, antydepresanty. Wpadają w uzależnienia, rozsypują się przy niepowodzeniach.

Trzeba im współczuć, trzeba też ich rozumieć. Trzeba z uważnością i czułością obchodzić się z tym przestarzałym urządzeniem w naszej mózgoczaszce. Łatwo się psuje, naprawia trudno. Pamiętajmy o ewolucji. Mamy mózgi z dawnych czasów. One nie wytrzymują wszystkiego. Są arcydziełami Bożej inteligencji, potrafią zrobić sondę, posłać ją na daleką kometę, potrafią zrobić film o tym pokazujący to lepiej, niż było naprawdę. Są arcydziełami Bożej dłoni, ale wymagają szacunku, ostrożnej obsługi. Mam w komodzie parę starych filiżanek z chińskiej porcelany – jeszcze z poznańskiego mieszkania rodziców. Wytrzymały dwie wojny, jedenaście przeprowadzek, ale były szanowana. Nie można ich myć razem z garami po barszczu. Nie można ich wycierać patrząc w TV. Potrzebują uważności i czułości.

Szanujmy te nasze zabytkowe wspaniałe mózgi. I dajmy im czasem wypocząć w leśnej ciszy, jak kiedyś wypoczywały. Oddajmy im odrobinę ich środowiska naturalnego.

Piotr Wojciechowski

Autor urodził się w 1938 r. w Poznaniu, prozaik, reżyser filmowy, publicysta kulturalny, felietonista "Więzi i "Workshop". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego oraz reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. W 1978 roku otrzymał nagrodę fundacji im. Kościelskich. Stale publikuje teksty na "Święto Stworzenia"Mieszka w Warszawie.

ewolucja-kosciol-540px Fot. americancatholic.org