Drzewo na tle listuTak jak liść jest niczym innym jak płaską konstrukcją, mającą w uporządkowany sposób wystawić cząsteczki chlorofilu na działanie światła, tak stronice książki są płaskimi konstrukcjami służącymi do wystawienia na działanie światła rządków liter. Są liśćmi jakby. Okładka i grzbiet książki są po to, aby trzymać kartki razem – podobnie pień, gałęzie, łodygi służą do tego głównie, aby połączyć liście. Pamiętam o tym, gdy piszę lub czytam, mam świadomość związku książek z drzewami. A tworząc własne teksty, rozliczam się w sumieniu z lasem. Aby słowa mogły zostać utrwalone na papierze, muszą gdzieś runąć ścięte drzewa.

Papierówka to gatunek pysznych jabłek wczesnego lata, aromat nadzwyczajny! Słowo „papierówka” funkcjonuje także w fachowym języku leśników, to służące do produkcji papieru drewno z określonych gatunków drzew przygotowane w formie „szczap lub wałków”. Pamiętam o tym, gdy piszę lub czytam, mam świadomość związku książek z drzewami. A tworząc powieści, felietony, opowiadania czy wiersze, rozliczam się w sumieniu z lasem. Aby słowa mogły zostać utrwalone na papierze, muszą gdzieś runąć ścięte drzewa. Przed laty w audycji radiowej tak mówiłem o przedziwnych związkach drzew i książek:

Książka milczy w sposób pełen szacunku, a czasem podejmuje ostrożny i czuły dialog przez opisy przyrody obecne w starych powieściach, przez roślinne obrazy i metafory powracające w poezji, przez podniesienie znużonych oczu znad lektury. W takiej chwili wzrok biegnie ku horyzontowi, gdzie ciemna smuga lasu styka się z nieboskłonem, a jednocześnie myśl biegnie ku innym horyzontom, ku liniom spotkania nieznanego z poznanym, wspomnienia z marzeniem, najbardziej osobistego z najbardziej ogólnym.

Książki połączone są głębokim pokrewieństwem z zielenią. Tak jak liść jest niczym innym jak płaską konstrukcją, mającą w uporządkowany sposób wystawić cząsteczki chlorofilu na działanie światła, tak stronice książki są też liśćmi jakby. Stronice książki są płaskimi konstrukcjami służącymi do wystawienia na działanie światła rządków liter. Okładka i grzbiet książki są po to, aby trzymać kartki razem – podobnie pień, gałęzie, łodygi służą do tego głównie, aby połączyć liście, nastawić je ku światłu. Tak jak promienie światła padają na cząsteczki chlorofilu i dokonują w nich tajemniczej przemiany żywiącej całą roślinę, tak promienie światła odbite od kartki, przemienione tajemniczo przez struktury tekstu wnikają w osobę czytającego i umacniają w niej życie.

A więc i ręka człowieka trzymająca książkę staje się na chwilę gałązką, a czytający i czytana książka przemieniają się w jeden organizm.

Przypomniałem sobie te związki ostatnio, kiedy otrzymałem niecodzienny prezent. Siostrzenica mojej żony, a moja chrzestna córka, mieszka teraz w domku po moich nieżyjących już teściach. Kiedy złożyliśmy jej wizytę, dostaliśmy dwie torby – w jednej orzechy włoskie z ogródka przy domu, w drugiej parę kilo listów. To była moja korespondencja z lat studiów w Łodzi – listy od mamy i braci, od cioci i wuja, listy od kolegów taterników i grotołazów, od kolegów ze studiów w Łodzi, kartki z podróży, zdjęcia, adresy – wszystko przeleżało bezpiecznie na strychu. Uświadomiłem sobie zaraz, że to już drugi raz w życiu dostaję podobny dar. Jakieś trzydzieści lat temu zakopiański adwokat przekazał mi dwa pudła starej korespondencji rodzinnej. Skarb przekazała osoba, która zamieszkała w domu po moim ojcu, w góralskiej chałupie w Kościelisku, w przysiółku Kiry u wylotu Doliny Kościeliskiej. Listy przechowały się na strychu, bo gdzieżby! Była tam korespondencja moich rodziców z czasów narzeczeńskich, sprzed II wojny światowej, były też starsze rękopisy – listy pary, która wychowywała mojego ojca. Ciocia Wala i wuj Eryk pisywali do siebie przed I wojną, a także podczas niej. Wuj Eryk był poznańskim Niemcem, musiał więc przywdziać pruski mundur. Pisywał z okopów, pisywał z lazaretów wojskowych, zrazu po niemiecku, ale rok za rokiem w listach było coraz więcej po polsku, bo wujek chciał pisać w języku swojej narzeczonej. Potem już całe życie pozostał wierny Polsce, nie przyjął od hitlerowców „Reichlisty”, pomagał poznaniakom podczas wojny, a po niej wrócił do pracy nauczyciela fizyki w poznańskich szkołach. Kiedy dostałem to bogactwo w listach, poczułem, że coś jestem winien nie tylko cieniom przodków, lecz także drzewom, które musiały paść, aby był papier listowy. Zacząłem porządkować ową spuściznę, ale szybko musiałem przerwać, bo musiałem zająć się bieżącą robotą pisarską i publicystyczną.

Teraz przypomniałem sobie to wszystko, wioząc nowe kilogramy listów z Łodzi do Warszawy. Wracało pytanie, które stawiały mi tamte i te listy – co z nami zrobisz? Nie da się z dnia na dzień zachowywać wszystkiego z potoku papierów płynących przez nasze ręce. Coś musimy zatrzymać w domowym archiwum – dokumenty dotyczące naszej tożsamości, stanu posiadania, wykształcenia, uprawnień. Coś zatrzymujemy jako drogie sercu pamiątki, jako przypomnienie pięknych chwil, ciekawych podróży, spotkań, uroczystości. Resztę trzeba wyrzucać, aby nie utonąć w papierzyskach. Wyrzucam. Wyrzucam z drżeniem sumienia. Tych starych listów nie wyrzucę.

Musimy sobie zdać sprawę z tego, że przechylamy się przez krawędź epoki. Ludzie przestają pisać listy, a już wyjątkowo piszą duże listy, w których mamy oprócz aktualnych informacji opisy miejsc, wrażenia na temat dzieł sztuki, refleksje filozoficzne, napomnienia moralne, wyrazy uczuć. Coraz więcej treści powierza się dziś urządzeniom elektronicznym. Wiele załatwia się telefonicznie, a listy elektroniczne są oschłe, skrótowe, rzadko osobiste w pełnym znaczeniu tego słowa. Są zresztą przeznaczone do zapomnienia. Pamięć w urządzeniach elektronicznych miewa gwarancję dwu- czy pięcioletnią, dłużej zachowują ją tylko konstrukcje specjalne. Listy pisało się, aby pozostały, te listy, szczególnie pisane ręcznie, okazują się po latach wzruszającym i ważnym śladem po ludziach, którzy odeszli. Wyrzucać trzeba ostrożnie, bo teraz papierowy list staje się też znakiem odchodzącej epoki. Zauważcie, jak dużą część literatury faktu stanowią wybory korespondencji. Listy ocalone to część naszego szacunku, jaki należy się drzewom i lasom. Ocalone listy to znak, że niektóre przynajmniej drzewa przeznaczone przez leśników „na papierówkę” zginęły w dobrej sprawie.

Piotr Wojciechowski