Krzysztof Penderecki mógł być przykładem, jak trzeba być artystą, jak trzeba być w kulturze. Muzykę traktował Mistrz z powagą i sumiennością (chociaż spóźniał się z realizacją kontraktów). Był wzorem kompozytora, dyrygenta, nauczyciela. Planowanie, doskonałość wykonania, precyzja – bez sentymentów i szaleństw. Miłość? Nie tu! Park w Lusławicach to była miłość, wizja, budowanie mitu. Kupił zdewastowany dwór i resztki parku – potem latami Mistrz Penderecki swoją wizją dopisywał tu ważny dla kultury rozdział, powołał do życia ośrodek studiów muzycznych, zbudował Europejskie Centrum Muzyki. Sadził drzewa, setki drzew. Z krzewów uformował zielony labirynt, w którym chował się, aby myśleć o muzyce. Mówił, że wychodzi z labiryntu z gotową koncepcją utworu.  

Nigdy nie zetknąłem się z Mistrzem osobiście, zawsze był dla mnie ważny – chyba od czasu, kiedy jako młody człowiek wysłuchałem jego „Requiem na trzy chóry”. Dziś ten utwór żyje jako „Requiem polskie na 4 głosy solowe, dwa chóry mieszane i orkiestrę”. W utworze tym kompozytor wykorzystał to, co nie raz sam słyszał w kościele, gdy ludzi jest dużo – często w śpiewie ludzie z nawy spóźniają się wobec tych z prezbiterium, a ci w kruchcie są jeszcze wobec nawy spóźnieni, harmonia rozplata się i tworzy inna, nowa. Nie jestem bardzo muzykalny, nie miałem nigdy abonamentu do filharmonii, ale drogę życia i twórczości Pendereckiego śledziłem z ciekawością i sympatią. Łączył zdolności z pracowitością, samotniczą niezależność z towarzyskim i medialnym wdziękiem obcowania z ludźmi. Zarzucano mu „pańską pychę” – nic bardziej mylnego. Miał męską dumę, był sobą, trochę tak, jak mu to nakazywała domieszka ormiańskiej krwi.

Dlaczego jednak piszę o nim w ekologicznym felietonie? Ze względu na drzewa w Lusławicach. Wybierał rzadkie gatunki, sprowadzał z daleka, przemycał często rzadkie sadzonki w futerałach instrumentów i bukietach kwiatów, wybierał miejsca, brał udział w sadzeniu. Zawsze pilnował, aby w dół wykopany na sadzonkę wbić kopę jaj. Podobno nie było przypadku, aby się nie przyjęło któreś z posadzonych drzew. Dziś, po 46 latach, park wokół dworu w Lusławicach jest budzącym zachwyt obszarem zieleni. Z 5 hektarów urósł do 45 pięciu. Jaki to ma związek z muzyką?

Kiedy wspominam wszystko, co wiem, kiedy dziś słucham wspomnień o nim, uświadamiam sobie, że Krzysztof Penderecki mógł być przykładem, jak trzeba być artystą, jak trzeba być w kulturze. Potwierdza to Stanisław Radwan, jego pierwszy student i przyjaciel, w książce-wywiadzie „Zagram ci to kiedyś”. Muzykę traktował Mistrz z powagą i sumiennością (chociaż spóźniał się z realizacją kontraktów). Był wzorem kompozytora, dyrygenta, nauczyciela. Planowanie, doskonałość wykonania, precyzja, bez sentymentów i szaleństw. Miłość? Nie tu! Park w Lusławicach to była miłość, wizja, budowanie mitu. Kupił zdewastowany dwór i resztki parku – ale kupił też legendę ariańskiego zboru i uczelni sprzed stuleci, symbolicznego grobu włoskiego humanisty, Fausta Socyna, szkoły malarskiej, którą w XIX wieku prowadził tu dla wiejskiej młodzieży Jacek Malczewski. Potem latami Mistrz Penderecki swoją wizją dopisywał tu ważny dla kultury rozdział, powołał do życia ośrodek studiów muzycznych, zbudował Europejskie Centrum Muzyki. Sadził drzewa, setki drzew. Z krzewów uformował zielony labirynt, w którym chował się, aby myśleć o muzyce. Mówił, że wychodzi z labiryntu z gotową koncepcją utworu. Tak, jakby programowo chciał pokazać napięcie między naturalnością natury a sztucznością sztuki. Uświadamiał sobie i innym ową dwoistość, w którą każdy artysta wkracza swoim życiem i dziełem.

Kultura to jest to, co Cycero nazwał „cultura animae” (wzrastanie duszy) – taką definicję kultury zaproponował profesor Stefan Świeżawski, przyjaciel Karola Wojtyły, filozof, znawca dzieł i epoki świętego Tomasza z Akwinu. Jest w tej definicji dwoistość właśnie: ukryty i metafizyczny wzrost osoby ludzkiej ku boskim wyżynom oraz roślinny wzrost zielonych tkanek ku słońcu i przestrzeni.

Patrząc na dzieło Pendereckiego z perspektywy jego odejścia, możemy widzieć, jak bardzo wynika to dzieło z takiego rozumienia kultury. Sam kompozytor przyznawał, że gdy tworzy w Lusławicach, zieleń lusławickiego „arboretum” nadaje kompozycjom właściwy miejscu dźwiękowy koloryt. Potrzebował tego parku, próbował opisać związki między światem dźwięków a światem drzew określeniem: „Ogród to zmatematyzowana natura, muzyka to zmatematyzowana ekspresja”. Nie wahał się objaśniać swój park, mówiąc, że komponuje go jak symfonię. Co więcej, potrzebował tego parku, aby dawać go ludziom, tak jak dla ludzi powołał tu uczelnię muzyczną, zbudował Europejskie Centrum Muzyki z salą koncertową i biblioteką. Co roku odbywają się tu – a park słucha i szumi – imprezy edukacyjne i artystyczne. Dwór, park i Centrum Muzyki przeznaczył Mistrz do przejęcia przez władze państwowe.

Nie zapomnimy Mistrza Pendereckiego. Jego muzyka jest wieczna, światowa. Był awangardowy, stał się klasykiem awangardy, tak będzie powracał do sal koncertowych, do studiów nagrań. Warto jednak, abyśmy potrafili oczyma wyobraźni powrócić do człowieka, który ścieżkami zielonego labiryntu w Lusławicach idzie w ciszy na spotkanie muzyce.

Mamy teraz trudny czas – wirus zapędził nas do domowej pustelni, przed nami kwestia powrotu do życia, wyjścia z chaosu, niedostatku, strat, szoku. W takich okresach wychodzą z ludzi najlepsze i najgorsze cechy. Przed nam daleka droga powrotu do Kościoła, odbudowania służby zdrowia, szkolnictwa, przedsiębiorczości. Nie wolno nam zdziczeć, nie wolno nam zabłąkać się w rodzącej się nowej cywilizacji. Kiedy już przejdziemy rzekę zarazy i znajdziemy się na drugim brzegu, takie czynniki jak instynkt samozachowawczy, chciwość, potrzeba dominacji, bardzo szybko pozwolą odradzać się produkcji, bankom, organom władzy. Ale samo z siebie nie odrodzi się dobre wychowanie, wzajemna życzliwość, cnoty obywatelskie, pobożność, potrzeba ładu i piękna. A bez tego grozi nam zdziczenie. Dlatego musimy się ratować, wracając do spraw sztuki, do kultury, do domowych bibliotek, do słuchania muzyki, głośnego czytania poezji.

Dlatego musimy wracać do troski o przyrodę, do upominania się o czyste powietrze, czystą wodę, o ogrody, o krajobraz łączący harmonijnie tradycję ze współczesnością, kulturę i naturę. A to wszystko przyjdzie jakoś, gdy odnajdziemy się w Kościele, pod krzyżem, proszący Maryję, Wspomożenie Wiernych, aby nas ogarnęła błękitem swojego płaszcza.

Piotr Wojciechowski