Kraje europejskie stały się ponownie krajami misyjnymi, ludy potrzebują ewangelizacji, wspólnoty chrześcijańskie potrzebują umocnienia, odnowy, jedności. Ciągle jeszcze o stuleciach chrześcijaństwa świadczy w Europie coś więcej niż architektura katedr i skarby sztuki sakralnej w muzeach. Jeśli popatrzymy z punktu widzenia ekologów, to trzeba przyznać, że wieki katechizacji nie zostały całkiem zapomniane, ze są podejmowane decyzje, w których można chrześcijańską ideę dobra wspólnego rozpoznać jako inspirację. Były podjęte prawne ustalenia na rzecz zmniejszenia emisji dwutlenku węgla, uwolnienia europejskiego powietrza od szkodliwych pyłów, związków azotu i siarki. Niedawno podjęto radykalne decyzje, które mają uwolnić nas od nadmiaru plastykowych opakowań, jednorazowych sztućców, talerzy, rurek do napojów. Jest termin paru lat – aby poszczególne kraje przygotowały się do tej rewolucji – ale przed nami krok równie potrzebny jak trudny. W gmachu wyższej uczelni w której co miesiąc spotykam się ze studentami jest obszerny hall w którym stoi urządzenie dostarczające zimnej lub gorącej wody, przy nim zasobnik z jednorazowymi kubeczkami ze styropianu. Podczas moje niedawnej wizyty znalazłem przy tym urządzeniu ręcznie napisaną kartkę: Czy wiesz, że w morzach i oceanach wkrótce więcej będzie plastikowych butelek, torebek i rurek niż ryb? Nie bierz tu  naczyń. Przynieś z domu własny kubek!

Drobna sprawa? Może. Nie będę się upierał. Ale dla mnie ważny znak – niezależnie od tego ile studentek i ilu studentów weźmie ze sobą kubek wychodząc z akademika czy z domu. To jest ślad, że idee ekologiczne z sal parlamentu europejskiego, z gabinetów naukowców, dotarły na sam dół – „do poziomu korzeni trawy” – jak powiadają ekolodzy.
Pisząc o Europie użyłem kiedyś skrótu myślowego, nazwałem ją kiedyś „półwyspem myśli” – jako że jest jedyną okolicą globu, która dała światu systemy filozoficzne niezależne od wiary religijnej, a mające zasięg globalny. Teraz można ją nazwać „światowym liderem idei ekologicznych” – bo tu jest najwięcej partii zielonych, pism ekologicznych, wydziałów ekologicznych na uczelniach, ekologicznych ministerstw w rządach. Niestety jest Europa liderem osamotnionym, reszta świata pozostaje w tyle. Inne kraje są albo zbyt biedne, aby chronić swoją ludność przed skutkami klęsk ekologicznych, albo zbyt zadufane w bogactwo i potencjał ekologiczny. Te ostatnie kraje nie kwapią się z podejmowaniem chroniącego środowiska prawodawstwa, za to chętnie i egoistycznie przenoszą wszelką „brudną technologię przemysłową” do krajów biednych, rozwijających się.
To przytłaczająca, smutna świadomość. Trudno być entuzjastycznym i ofiarnym obrońcą zasobów Stworzenia, jeśli widzi się, że wokoło są twarde i nieczułe skały egoizmu, uczonej pychy lub bezradnego nieuctwa. Widzimy je w świecie, czy jednak brak ich obok nas?

Nie możemy sobie jednak pozwolić na to, że ta świadomość odbierze nam radość i nadzieję pracy nad słuszną sprawą. Trzeba siać! Trzeba cierpliwie szukać gleby na której przyjęłoby się ziarno myśli o człowieku powracającym do harmonii z naturą. To ostatnie zdanie kieruję szczególnie do tych, którym się wydaje że są za słabi, za starzy, zbyt biedni, aby w jakikolwiek przyjąć postawę siewcy. Trzeba mówić o tym, że sprawy ekologii są blisko codzienności, trzeba wracać w rozmowach do spraw szanowania zieleni, segregowania śmieci, ograniczenia użycia opakowań plastikowych, dobroci dla zwierząt. Trzeba tę rozmowę przenieść na wywiadówki, na spotkania parafialne. Niech się wam nie zdaje, że to daremna gadanina. Jeśli spotkacie kogoś, kto ma odpowiednią wiedzę, pytajcie go, jeśli widzicie ludzi dbałych o te sprawy, pochwalcie ich. Tam, gdzie widać szkodnictwo, egoizm, niedbałość – śmiało mówcie, jak bardzo to was zasmuca. To nie tylko obrona kwiatków. To obrona człowieka. Jak wyraźnie podkreśla to Papież Franciszek w encyklice Laudato si'!
Nie da się utworzyć nowej relacji z naturą bez odnowionego człowieka. Nie ma ekologii bez właściwej antropologii.[…]Nie można wymagać od człowieka zaangażowania w świat, jeśli nie uznaje się i nie podkreśla równocześnie jego szczególnych zdolności poznawania, woli, wolności i odpowiedzialności.(118)” Logika relatywistyczna usprawiedliwia handel organami ludzi ubogich, aby je sprzedać czy wykorzystać do badań, albo odrzucenie dzieci, ponieważ nie odpowiadają życzeniom swoich rodziców. Chodzi o tę samą logikę „użyj i wyrzuć”, generującą wiele odpadów jedynie  powodu nieuporządkowanego pragnienia konsumowania więcej, niż faktycznie potrzeba.” (LS 123)

Pełne znaczenia jest to, że poprzednik Franciszka na Stolicy Piotrowej, papież Benedykt XVI, w jakiś sposób przygotował nas do przyjęcia ekologicznej encykliki Franciszka rozwijając teologię „duchowego ubóstwa”. W pierwszym tomie esejów teologicznych „Jezus z Nazaretu” pisze: „Żeby być wspólnotą ubogich Jezusa, Kościół zawsze potrzebuje ludzi wyrzekających się wszystkiego.[…] Taka radykalna postawa, której przykład dawało i nada daje tak wielu autentycznych chrześcijan, od ojca mnichów Antoniego po świętego Franciszka z Asyżu i aż po wzorcowych ubogich naszego stulecia, nie jest wymagana od wszystkich.[…] Jak Stary Testament otworzył się na odnowę ku Nowemu Przymierzu właśnie dzięki ubogim Boga, tak każda odnowa Kościoła może wyjść tylko od tych, w których jest żywa ta sama stanowcza pokora i gotowa do służenia dobroć.”  (str. 75)
Abyśmy nie dali się rzeczywistości „skał obojętności” i uwierzyli w piękno i sens cierpliwego zasiewu słów, na miarę swoich możliwości musimy stawać się „ubogimi Boga”. Dla świata rynku i konsumpcji to postawa niepojęta. Ale czy można pomyśleć o walce ze smogiem, o ograniczeniu śmieci bez myśli o konieczności wyrzeczeń, swoistego „ubóstwa”?
Piotr Wojciechowski