To zdarzyło się na ziemiach polskich ponad 1600 lat przed  Chrystusem. Potężny  jak na owe czasy gród, rozsiadły na terenie o co najmniej 120 metrowej średnicy, gęsto zabudowany – znikł. Jego dzieje badają archeologowie z Poznania i Kilonii. Niedaleko Śmigla w Wielkopolsce, na gruntach wsi Bruszczewo, w zakolu rozlewisk rzeki Samicy odkryli oni resztki warownej  osady z epoki brązu, ustalili, że było to centrum rzemiosła i handlu dające się zakwalifikować do tak zwanej „kultury unietyckiej”, którą zbadano w wielu punktach Niemiec Wschodnich i Zachodniej Polski. Wszystko wskazuje, że trwające trzysta lat osadnictwo w Bruszczewie nie zostało unicestwione ani przez najazd obcy, ani przez pożar czy epidemię. Ten gród zmiotła z powierzchni ziemi klęska ekologiczna. Zniszczone, wycięte i spalone lasy nie dawały już drewna,  wyjałowiona ziemia nie chciała już żywić swoimi plonami. Ludzie przenieśli się, wywędrowali – przyrody nietkniętej było wtedy dosyć.
   Światowe mistrzostwa piłkarskie zwróciły oczy świata na Brazylię. Przy okazji pokazano ogrom Sao Paolo – metropolii zamieszkanej przez 20 milionów, przypomniano o protestach w obronie puszczy amazońskiej, „zielonych płuc globu”. Co to ma wspólnego z maleńką dawną osadą z Wielkopolski? Ogromne miasta globu, ludne metropolie może spotkać podobny los jak ten, który stał się udziałem grodu z epoki brązu. Rosnące metropolie są przez wielu określane jako „pomyłki cywilizacji” – stają się one nie tylko centrami wielkiego biznesu, przodującej nauki i wysokiej kultury – przede wszystkim są miejscami narastającej klęski ekologicznej, korupcji, przestępczości, prostytucji i narkomanii, nędzy, problemów „dzieci ulicy”. Zapewnienie sprawnej komunikacji, zaopatrzenia w wodę i energię, gospodarki odpadami i ściekami staje się coraz trudniejsze, coraz mniej skuteczne. Miliony nie wywędrują na nowe miejsce, bo tych miejsc już nie ma. A jednocześnie ta sama ekonomia i polityka, która kreuje wielkie metropolie, zagraża wielkim kompleksom naturalnej przyrody – wśród których brazylijska Amazonia jest wyjątkowo wyraźnym przykładem. Jej niszczenie odbiera planecie tlen, zabija wiele gatunków roślin i zwierząt, niszczy lokalne kultury indiańskie. Dziś jedna piąta ptaków świata, żyje w tych lasach, które są bardziej bogate w gatunki drzew niż jakiekolwiek inne na świecie. To się kończy – bo od siedemdziesięciu lat, mimo ostrzeżeń ludzi nauki, mimo protestów brazylijskich i światowych społeczności ekologów – puszcza jest niszczona. Eksport drewna, poszerzanie pastwisk dla bydła rzeźnego, rozszerzanie upraw roślin przemysłowych, przede wszystkim soi – to wszystko powoduje, że lasy Amazonii są w odwrocie. Już teraz zmniejszenie ich obszarów powoduje co kilka lat niszczące nawroty suszy – a o suszy nie słyszano tu wcześniej przez stulecia. Rządy Brazylii i innych krajów amazońskich podejmują z ociąganiem pewne kroki ratujące te lasy i ich indiańskich mieszkańców – ale jednocześnie zdjęcia lotnicze i satelitarne wskazują, że prawdziwe obszary wyrębu i wyjałowienia są dużo większe niż te, do których przyznają się czynniki oficjalne.
    Kiedy o tym wszystkim czytam – staram się  odpędzić czarne myśli. Nie szukam jednak optymizmu w powiedzeniach – co technologia zniszczy, technologia potrafi naprawić, co cywilizacja zabierze – to cywilizacja odda – bo to naiwne. Nie chodzi o to, czy mamy środki techniczne i finansowe na łatanie szkód, na zatrzymanie zniszczeń. Chodzi o coś daleko subtelniejszego i potężniejszego zarazem. Bo nie wystarczy mieć możliwość, trzeba mieć wolę takiego a nie innego działania. A nie dostarczy jej motywacja wychodząca z zasady maksymalnego zysku, czy potrzeba coraz większego komfortu i coraz nowych przyjemności. Nie wystarczy wyliczyć, najuczciwszym nawet rachunkiem, ile zyskujemy na rozwoju miast, ile zysku przynosi wycinanie lasów, rozszerzanie obszaru upraw i pastwisk – a ile bilionów tracimy.  Z takich rachunków wynika bowiem, że po zyski sięgają jedni, a rachunek strat płacą inni, ci w gorszej sytuacji socjalnej, przede wszystkim ci, co przyjdą po nas – nasze dzieci, nasze wnuki. Z takich rachunków może nasze myślenie zawrócić ku maltuzjańskim złudzeniom – że jak będzie ludzi mniej, wszystko wróci do równowagi. To nie ludzi jest za dużo – to dobroci i mądrości brakuje. Myślenie w służbie zysku zdobywa fundusze na realizacje – a stokroć trudniej zdobywa je myślenie w służbie racjonalnego podziału dóbr, ograniczenia zbrojeń, dostępu do oświaty i zdobyczy nauki, do patentów.   
  Nasza cywilizacja jest w drodze. Wierzymy – ku zbawieniu. Nasza wędrująca przez tysiąclecia cywilizacja zrobiła ogromny krok. Już wiemy, że zasoby planety to nie bezpańskie skarby, rozsypane w nadmiarze.  Tak zasoby świata widzieli ludzie z epoki brązu, z osady koło Śmigla. My już wiemy, że wszystko kosztuje, jest cennik na wodę i tlen, nie tylko na surowce. Ściśle odmierzane kwoty dopuszczalnego dymienia dwutlenkiem węgla w atmosferę są jednym z większych kłopotów naszej opartej na węglu energetyki. Wycenia się już nawet piękno krajobrazu – znam geografów opracowujących takie cenniki, które pozwolą pozwać przez sąd tego, kto nam zapaskudził brzydką budową widok z okien naszego pensjonatu. Skażą go i będzie płacił.
     Ekonomia i etyka rynku, cennika, maksymalnego zysku, rządzi dziś coraz większymi obszarami ludzkiej aktywności, nie ogranicza się do gospodarki, wdziera się w przestrzeń rodziny, w sprawy miłości i przyjaźni, staje u progu Kościoła.
   Można zapomnieć, że to nie jedyny sposób spojrzenia na relacje międzyludzkie, na wartości. A przecież chrześcijaństwo od tysiącleci proponuje ludziom inną ekonomię i etykę. Ekonomię daru, etykę odpowiedzialności i wdzięczności. „Czego chcesz od nas, Panie, za twe hojne dary…”- śpiewamy w naszych Kościołach. Psalm dawidowy w przekładzie Jana Kochanowskiego. Gdy wakacje – gdy jesteśmy hojniej obdarowani czasem i bliżej darów i piękności przyrody, dobrze jest zastanowić się – czy jeszcze jest w naszym życiu jakaś resztówka, w której gospodaruje ekonomia daru?
   Idea ekonomii daru ogarniającej całą planetę, wszystkie strefy ludzkiego działania jest piękna. Bądźmy jednak realistami. Idee często bywają piękne. Piękne były utopie, które zostały zapomniane, a te idee, które doprowadziły do ludzkich cierpień, poniżeń, zagłady narodów – też na początku wielu przyjmowało jako piękne. Czyż nie piękna jest idea sprawiedliwej wymiany dóbr, niewidzialnej ręki rynku regulującej sprawy ludzkie szybko i bez biurokracji, nagradzającej pracowitych, pomysłowych, przedsiębiorczych? Ale ta właśnie idea przynosi grozę globalnych katastrof ekologicznych.
   Idea ekonomii daru, odpowiedzialności za środowisko, idea wspólnego dobra solidarnie wypracowywanego, nie może stać się zapomnianą utopią. Dlatego nie zaniedbajmy rysowania mapy drogowej, wytaczania szlaków od dzisiejszego opłakanego stanu ochrony środowiska, od dzisiejszej epidemii egoizmu, konkurencji wszystkich ze wszystkimi, w stronę tego, co by się nam marzyło. Dobrze jest mieć światło na horyzoncie, ale jeszcze ważniejsze – oświetloną ścieżkę przed sobą na trzy najbliższe kroki. Wakacyjne podróże, wakacyjne spotkania to okazja, aby o tym rozmawiać, aby próbować od zaraz. Dobrze zacząć od pytania – komu mam być wdzięczna? Komu mam być wdzięczny?
    Wdzięczni Bogu za hojne dary Stworzenia, Objawienia i Zbawienia wchodzimy na ścieżkę naszej własnej hojności. Rozglądając się po świecie za zdobyczą – zaczynamy rozglądać się też za tym, którzy czekają na nasze dary. I z trudem, ale jednak odkrywamy – nasze ręce nie są puste.

Piotr Wojciechowski

Inne teksty tego autora dostępne TU.

cc-ekonomia-natury-640x440px

Fot. aut. teamjenkins/Flickr.com/CC BY-NC-SA 2.0